|
Szanowny Panie Stanisławie,
Nie pamiętałem kto był propagatorem tej nazwy, gdyż nie jestem taki dokładny w sporządzaniu notatek, kto co i kiedy powiedział. Wydawało mi się, że taką nazwę starają się przełożyć na polski grunt ludzie, którzy mają dużą stycznośc z zagraniczną literaturą, a więc różnego rodzaju "meerforelle" w świadomości często im pobrzmiewa. Trochę głupio, że moja ocena tego nazewnictwa, trafiła na takie nazwiska, bo szczerze mówiąc głupio mi z Panami dyskutować o zawartości cukru w cukrze. Postaram się jednak wyjaśnić o co mi chodzi, ale nie wiem czy mi się uda.
Jeśli chodzi o język, Anglicy nie są dla mnie wyznacznikiem i punktem odniesienia stosowanych nazw. Jeśli spojrzę na troć to widzę troć, a jeśli spojrzę na pstrąga - widzę pstrąga. Nie mam przed oczami napisu "brown trout", tylko widzę rybę. Taki jest mój punkt odniesienia. A ryby te wyglądają tak różnie, że mam automatyczną ochotę nazwać je inaczej od siebie. Oczywiście w drugą stronę sobie na to pozwalać nie można. W życiu bym nie powiedział, że mam ochotę tak samo nazywać dwa gatunki ślimaków, których oznaczenie wymaga analizy flaków. Utrzymanie różnych nazw dla odmian, wydaje mi się z punktu widzenia prostoty używania ich w Polsce zasadne. Nie widzę potrzeby, aby jeden, ale bardzo zróżnicowany gatunek nazywać tak samo, gdyż byłoby to nieco kłopotliwe w codziennym życiu.
Salmo trutta z Zatoki Botnickiej nie jest dla mnie problemem. Wychowałem się na ukutym przeze mnie w wieku dojrzewania terminie "nieskończonej liczbie stanów przejściowych", dlatego tak łatwo studiowało mi się nauki geologiczne, gdzie domieszki i zanieszczyszczenia były na porządku dziennym. Dla mnie nie ma problemu to, że możemy mieć plagioklaz sodowy, czyli albit, ale możemy mieć plagioklaz wapniowy, czyli anortyt, ale też między nimi jest oligoklaz, andezyn, labrador, bytownit (to są właśnie te metaforyczne pstrągi z Zatoki Botnickiej). Nawet jeśli w wyniku działania roztworów w trakcie metamorfizmu skał, plagioklaz wapniowy stanie się sodowym (vide: Góry Kaczawskie), to nie przeszkadza mi to w nazywaniu tego samego minerału zmieniającego w strukturze krystalicznej wapń na sód, w pierwszym etapie np. bytownitem, a w drugim, po metamorfozie - albitem. Czym jest dla mnie troć wędrowna i pstrąg potokowy? Jest tym co intuicyjnie oddaje nazwa łacińska - a więc morphą, odmianą. Nie widzę powodu, dla jakiego morpha morska, wstępująca do rzek, nie miałaby się nazywać trocią wędrowną, a morpha osiadła w rzece pstrągiem potokowym. Troci jeziorowe mało kto w ogóle łowi, więc skrótowo ludzie mówią pstrąg o potokowcu, a troć o troci wędrownej. Przy założeniu takiego nazewnictwa, to "coś" z Zat. Botnickiej nazwałbym chyba trociopstrągiem, wiedząc, że tak jak plagioklaz może zmieniać względną zawartość sodu i wapnia w jednej przestrzeni krystalicznej, tak samo pstrąg może w jednym ciele nabyć więcej tłuszczu i zmieniając nieco barwę, żerując w morzu, będzie zmieniał się powoli w morphę morską, niczym Smigol zapatrzony w swój skarb. Problem z trocią i pstrągiem jest taki, że nazwy odmian w powszechnym użyciu, są "na tej samej półce" co gatunki i to może drażnić specjalistów...
W Polsce problem trociopstrąga wydaje się jednak mało uciążliwy na co dzień. Natomiast zawężenie nazewnictwa do pstrąga z uwagi na stany przejściowe w naturze, mogą już komplikować o wiele więcej, dla znacznie częściej spotykanych w Polsce form "czystych". Proszę sobie wyobrazić, że np. Marian Paruzel niegdyś w Esoxie lub teraz Jacek Kolendowicz w Wędkarskim Świecie, wydzieliliby jeszcze jeden wiersz w tabeli rekordów, po to, aby w rubryki gdzie jest okoń, szczupak, leszcz - wpisać pstrąg, a poniżej w tym drugim rekordzie - jeszcze owe morphy wpisać w trzech sub-kolumnach. Nie wiem czemu miało by to służyć, choć wiadomo, że wpisywanie nazw gatunków wymieszane z nazwami odmian w jednym rekordzie właściwe nie jest. Nie jest właściwe, ale dla codziennej praktyki jest to dzielenie włosa na czworo. Być może dla mieszkańców innych krajów tak nie jest i być może ich nazewnictwo z uwagi na częstsze występowanie form pośrednich, jest bardziej spłaszczone. Czy przenoszenie tego do Polski jest uzasadnione? Można to uczynić dla puryzmu taksonomicznego, ale nie wiem czy warto...
Prof. Andrzej Wiktor tłumaczył mi, że "jego" ślimaki oznacza się po bebechach. - "No dobrze, ale Panie Profesorze, ile gatunków ślimaków mogę wydzielić w Polsce makroskopowo?" No i tutaj padła liczba w procentach, a więc pewną cześć tak, da się. I o to właśnie chodzi, że specjaliści często mają ten problem generalizacji i uproszczenia. Po prostu Józef Jeleński i Pan, siedzicie w tym być może nieco za głęboko. Prof. Wiktor mówił mi jeszcze, że bardzo niewielu specjalistów potrafi dokonać uogólnienia i uproszczenia swojego warsztatu. Ja tylko gorąco namawiam do tego, żeby czasami przełączyć tryb na bardziej "ociosany", formalnie błędny - ale często o wiele wygodniejszy.
Tak samo jak Pan mi napisał na Fors, że chruściki oznacza się pod mikroskopem... wie Pan, ja się tym nie martwię. Jak zrobię galerię zdjęć chruścików i będę wiedział który gatunek jest na zdjęciu, to wtedy sam się przekonam, ile procent i do jakiej głębokości taksonomicznej oznaczę makroskopowo, bo atlas ma być dla zwykłych ludzi. I najwyżej, tak samo jak na stronie z ptakami gdzie są te wszystkie zielonki i inne piecuszki, wszystko będzie do siebie podobne z odniesieniem do ewentualnego klucza. Wierzę jednak, że tak do końca wszystko do siebie podobne nie będzie, bo widziałem galerię jętek i chruścików na jakiejś niemieckiej stronie entomologicznej i gołym okiem wiele egzemplarzy można było od siebie odróżnić. Nie wiem czy na poziomie rzędu, rodziny, rodzaju czy gatunku... to się dla mnie dopiero okaże. Chcę aby nad wodą było bardziej bogato między muszkarzami, niż tylko jętka i chruścik, a z drugiej strony nie chcę wszystkich kierować na zakup mikroskopu.
Wszędzie jest podobnie. Minerały też oznaczamy z użyciem mikroskopu i analizy chemicznej... ale nie przeszkadza to niektórym do napisania przewodnika do oznaczania makroskopowego. Procent minerałów jaki możemy określić pod mikroskopem jest co najmniej o dwa lub trzy rzędy wielkości liczniejszy niż nieuzbrojonym okiem. I co z tego? Makroskopowo też się to robi w pewnym zakresie. Czy górnik zastanawia się nad zawartością wapnia w wapieniu cechsztyńskim? Czy rybak będzie od jutra mówił pstrąg, bo w Zatoce Botnickiej żyje "coś" ? Po co mu to potrzebne do szczęścia? U nas w Polsce np. w górnej Redze ma Pan żółte z czerwonymi kropkami, a w Redze w Trzebiatowie, stalowoszare w czarne kropki. Skąd pomysł, żeby to wszystko nazywać pstrągiem? Jaki jest z tego tytułu językowy i komunikacyjny bilans zysków i strat?
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
|