|
Tałer,
Nie kręcę się w kółko, tylko staram się pokazać, że nasze niby "kulawe" słownictwo oddaje lepiej naturę rzeczy, niż importowanie wzorców zza granicy i łączę to z praktyką dnia codziennego, mniemając że właśnie ona wytworzyła ów chaos pojęciowy, który tej praktyce służy lepiej niż ścisłość i czystość.
Na wolnym rynku i bez żadnych instytucji, też bym zapłacił więcej za srebrniaka, bo jest bardziej odżywczy i wartościowy. Mnie tam przybrzeżne wariacje trotek na Bałtyku mało interesują w zderzeniu z moim zdaniem karkołomną propozycją, jaką jest nazewnicze zrównanie pstrąga potokowego, który na oczy morza nie widział i nie zobaczy, z trocią wędrowną, która bywa to tu, to tam...
Mam książkę z 1971 roku "Ryby słodkowodne", gdzie jest napisane "Troć jeziorowa jest stanowiskową formą omówionej poprzednio troci andromicznej. Jest to więc trzecia z opisywanych form, należących do gatunku troć - Salmo trutta - przystosowana do życia w jeziorowym środowisku wody słodkiej" - oto właśnie ten burdel pojęciowy, który mi jednak (i tysiącom wędkarzy) nigdy nie przeszkadzał.
Ilość sytuacji w których ludzie będą mieli ułatwione w stosunku do ilości sytuacji w których będą mieli utrudnione, gdy naukowcy sobie zrobią porządki nazewnicze nie jest nawet warta uwagi. Przynajmniej na terenie Polski, bo może są kraje gdzie tych wariacji trotkowych jest tak dużo, że nikomu nie chce się wydzielać jakiś narodowych nazw dla odmian...
A mówiąc o traktowaniu różnych odmian, sprzeciwiałem się tylko temu, żeby nie mieszać zarządzania i problematyki ryb, które na samym początku tej absurdalnej dyskusji, pomieszał Zin, przyrównując problem pstrąga z Białego Dunajca z trocią z Iny, co moim zdaniem jest delikatnie mówiąc przegięciem pały i dobrze o tym wiesz, tylko udajesz Greka.
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
|