|
… nad Sanu. Lata międzywojenne.
„Starsi mieszkańcy Leska pamiętają, że niegdyś podczas zimy San zamarzał na całej
szerokości. Oczywiście wtedy, gdy były duże i długo trwająca mrozy. Dla mieszkańców
okolicznych wiosek- Łączek czy Weremienia - było to nawet wygodne, bo do miasta skracali
sobie drogę i przychodzili po lodzie, zamiast wędrować daleko przez most.
Chłopcy, przeważnie z Huzel, mieli też na lodzie nie lada używanie. Kiedy przy dużym
mrozie, bezwietrznej pogodzie i braku opadów śniegu San zamarzał na gładką,
przezroczystą taflę, robiła się z niego wspaniała ślizgawka. Jeździło się wtedy - jak mówiono
- „na podkówki”. Ale na tym przezroczystym lodzie był uprawiany i inny „sport”: przez taflę
widać było każdy kamyczek na dnie i przepływająca wodę, a w niej poruszające się ryby.
Chłopcy mieli zawczasu przygotowane drewniane młotki na długich kijach. Wypatrzywszy
rybę, uderzali takim młotkiem z całej siły o lód, ogłaszając ją. A potem, śledząc kierunek
ruchu wody, wyrąbywali siekierką przeręblę i wyławiali nieco jeszcze ogłoszona rybę. Trzeba
się było spieszyć i dobrze wybrać miejsce, bo ryba niesiona prądem mogła przepłynąć obok
przerębli. Nieraz wyrąbywali kolejno kilka otworów, żeby wreszcie wyciągną zdobycz.
Hałasu było wiele od uderzeń o lód drewnianych młotków i ostrych siekierek, jeszcze więcej
krzyków i śmiechów, a wreszcie od wiwatów młodych chłopaków, gdy ryba znalazła się w ich
rękach.”
|