|
Jasne...
każdy, kto mówi nasze/moje musi mieć do tego tytuł - własności, użytkowania, dzierżawy itd.
Jeśli tego niema może mieć "prawo moralne" do czegoś, o co dba, pracuje na rzecz itd.
Samo płacenie składek stawia wędkarza raczej jako klienta a nie pełnoprawnego członka stowarzyszenia,
a już mieszkanie nad wodą nie daje żadnych praw, nawet moralnych.
Dlatego też zdziwieni byliśmy, kiedy we dwójkę łowiliśmy poniżej Postołowa (na wysokości skałki) w
latach 90-tych. Otóż przyszedł tubylec i w chwili kiedy zaczęliśmy już wchodzić do wody - kazał
natychmiast opuścić ten teren, wskazując, ze to jego woda i on ma prawo jedynie tutaj łowić.
Zaniemówiliśmy jednocześnie, ale, żeby nie zaogniać sytuacji dyskretnie zeszliśmy nieco w dół rzeki.
Zupełnie inną historię przeżyłem nieco wcześniej w Hoczwi, kiedy przeszedłszy przez Hoczewkę na
wysokości ceglarni przechodziłem skrajem pola udając się na łowisko. Otóż w pewnym momencie , nagle
wyskoczył z krzaków miejscowy gospodarz przystawiając się do mnie z widłami. Stwierdził, jednoznacznie,
ze ma dosyć już tego ustawicznego użerania się z pseudo wędkarzami, którzy bezczelnie tratują mu bez
przerwy zboże, wskazując też ręką na to "dzieło". Istotnie kawał pola był dokładnie stratowany, o czym
świadczyły ślady po gumiakach (woderach, czy spodniobutach). Nieco ochłonąłem już później na łowisku,
bo sprawa z mojej perspektywy nie była za ciekawa..
|