|
Piękna pogoda, woda na rzekach różna. W jednych możliwa żeby na nią zaglądnąć z wędką. Inne, choćby
San nie warte nawet straty wpisu. Właśnie, ten wpis. "Ktoś" sobie policzył że wejście na wszystkie wody
górskie Okręgu Krosno z wędką 40 razy do roku jest regulowaniem presji wymaganej od RZGW Kraków.
Wszystkie wody górskie Okręgu Krosno. Tak leżąc sobie cały dzień w wyrku policzyłem na palcach na ilu
wodach chciałbym, jak za dawnych lat zaglądnąć z wędką żeby miło spędzić wolny czas. Nie licząc na ryby,
nie zabijając je, licząc z wszystkim napiętymi do granic możliwości zmysłami na jakieś pojawienie się rybki w
przepięknej miejscówce. Niestety najczęściej tylko licząc. Wyszło mi minimum 30 różnych miejsc na
wszystkich znanych mi wodach, które pamięć zanotowała z przeszłości kontakty z rybami. Jak wiec logiczne
myślenie oraz ekonomia ponoszonych kosztów na taką przyjemność może pozwolić mi na niedzielny spacer z
wędką w pięknej przedwiosennej aurze skoro mam na cały sezon (01.01-31.12. każdego roku) jedynie 40
wyjść na wodę? Dlatego najczęściej zostaję w domu. Może właśnie o to chodziło tym którzy wymyślili limit
ograniczający presję.
Ktoś powie "nikt ci nie broni iść na wodę, skończy się limit 40 wejść i możesz sobie dokupić następne dniówki".
Mój rozum podpowiada mi jednak "nie". Dlaczego? Ano dlatego że dniówka na wody górskie którą mogę
dokupić kosztuje 50PLN. Czy wypad na jakąkolwiek rzeczkę którą odwiedzę w wolną niedzielę wartuje 50zł?
W życiu!!!! Dlaczego? Dlatego że nie mogę liczyć na żaden kontakt z ryba wiec jak ktoś może żądać ode mnie
50zł za to że pospaceruje sobie z kijem tu czy tam. Z kijkami nie lubię, z nartami również, na kwiatki czy grzyby
pójdę wtedy i tam, gdzie będę chciał. Na pewno nie teraz.
Inna rzecz, gdzie tu jest regulowanie presji skoro można jednak dokupić wspomnianą jednodniówkę? Nie ma.
Zadzieranie pieniędzy z nas naiwniaków, uzależnionych od wędkarstwa, lubiących kontakt z przyrodą. I tyle.
Dlatego też siedzę w chałupie i marnuję wolny czas.
Kto do tego wszystkiego doprowadził? Właśnie nasze PZW które sami tworzymy, którym płacimy nasze
pieniądze, które ograniczeniami miało doprowadzić do lepszej jakości wędkarstwa a wyszło jak wyszło. Na
pewno wymyślone ograniczenie presji nie pomogło ani wędkarzom, ani wodom górskim. Może kilku odcinkom
o które dba się bardziej. Kilku odcinkom na setki kilometrów pięknych wód jakie są w Okręgu. Mam pecha że
mieszkam w miejscu gdzie wód górskich mam od groma. Jeszcze większego że nie mogę na nie pójść.
Do tego doprowadził dobry gospodarz któremu ufają (lub zaufali) wędkarze i o których właśnie on powinien
dbać. Niestety, są oni jednak traktowani jak "dojne krowy", do tego głupie i niemyślące.
Siedząc w piękny niedzielny dzień w domu wziąłem się za porządki sprzętu. Stare pudełka z piórami które
zbierałem jako dzieciak lub wyrywałem zabitym kogutom czy kurom które wylądowały w garnku. Pióra z
których w końcówce lat 80-tych robiłem muchy do sklepów wędkarsko-sportowych. Malutkie szyjne kogutów
na jeżynki, kapki liliputów, pióra pawi i strusi przywiezionych z koloni z zoo. Pióra kaczek, gołębi, bażantów.
Nitki na szpulkach wyprute z syntetycznych pończoch służące do robienia najmniejszych muszek. Wszystko to
poselekcjonowałem. Patrząc na to wszystko przykro mi wiedząc że nie mam żadnych powodów by zrobić z
nich suchą muszkę. Po pierwsze dlatego że sam pewnie nie pójdę z powodów wymienionych wyżej na ryby
aby połowić na suchą gdyż limitowana liczba wyjść pozwala mi jedynie na moje inne ulubione metody. Nie
zrobię suchych much żeby je sprzedać (często dać) tym którzy przyjadą na San i chcą coś łownego.
Dlaczego? Dlatego że nimfa ("żyłka") jest najczęstszą metodą która jest uskuteczniania w nowoczesnym fly
fishing.
Nie mam wiec powodów aby zrobić z tych piórek najlepsze imitacje jęteczek, chruścików czy malutkich
powierzchniowych nimfek. Szkoda, przykro odkładać to w pudełka. Coś co ma już 40 lat a ile jeszcze tak
poleży wie jedynie sam Bóg.
Jeżeli się nie chodzi na wodę to po co muchy. Po co imitacje "pyłku" (czyt. sieczki), imitacji małego "komarka"
która płynie w zimie czy wiosnę? Po co mi mokre czy duże suche imitacje olbrzymiej brązowej jętki marcowej
płynącej początkiem kwietnia skoro na wodę mogę pójść jedynie 40 razy w sezonie? Małe chruściki na
dzienne połowy w czerwcu, duża ciemna (prawie czarna) jętka płynąca popołudniami od maja do końca
czerwca. Duże chrusty które wylatują letnimi wieczorami, najwcześniej po godz. 20 czyli w godzinach w
których nie wolno już łowić.
Po co mi kije do suchej? W sumie na ścianie czy w tubach "wisi" mi coś koło 10-12 muchówek. Do tego
kołowrotki, linki, przypony, żyłki.
Dziękuje Wam Gospodarze w imieniu tych wszystkich wędkarzy którzy przestali wędkować, którzy przestali
kręcić muchy, którym zalega sprzęt w ilościach których niektóre sklepy wędkarskie nigdy na oczy nie widziały.
Ja się do takich zaliczam.
Nie wiem gdzie jeszcze "walczyć" Zostaje chyba tylko Rzecznik Praw Obywatelskich ale i z tej strony nie
spodziewam się jakiejś pomocy. Kpina żeby "ograniczenie presji" (specjalnie w nawiasie bo ograniczeniem nie
jest) dotyczyło wód pozostawionych samych sobie gdzie jedynie robi się obowiązkowe zarybienie wymagane
"jakimś" operatem. Wód na które wielu pojechałoby aby odpocząć od tłoku i spędzenia miło czasu w ciszy.
Prawdziwych "łowców" lubiących kontakt z dziką przyrodą. Łowców w sensie "nie miesiarzy" a umiejących
znaleść i przechytrzyć dziką rybę. Rybę którą jako dziką i możliwe że ostatnią, wypuści się z pietyzmem dając
jej buzi jakbyśmy więcej nie mieli jej zobaczyć. W końcu na takie wody zagląda się kilka razy w roku.
Najczęściej jednak raz aby sprawdzić na każdej z nich czy jest w niej jeszcze jakieś życie.
Może najwyższy czas aby zrobić obwody rybackie i wyznaczyć limity na owe obwody a nie na wszystko "z
góry na dół" idąc na tzw. ”łatwiznę".
Ja z 50zł na pewno z takiej wody nie skorzystam. Wolałbym dopłacić kolejne 50zł i iść na OS ale ... nie lubię
"galerii". Zostanę więc w domu.
|