Odp: NO KILL a atawizm pierwotnego łowcy
: : nadesłane przez
Witek (postów: ) dnia 2001-10-16 20:38:43 z *.gdynia.cvx.ppp.tpnet.pl
Z przerażeniem czytam argumenty, które są podawane aby usprawiedliwić "mięsiarstwo". Obecnie nie są takim zagrożeniem kłusownicy czy zanieczyszczenia wód ale wędkarze, którzy w majestacie prawa schodzą znad wody z kompletem często ledwo wymiarowych ryb.
A jak "wyczują" jakieś miejsca to będą tam jeżdzić dopóty nie wyłowią ostatniego lipienia czy pstrąga. Tacy goście biorący zawsze komplety wytrzebili już nie jedną rzekę. W dzisiejszych czasach presja na wody jest tak ogromna a umiejętności czy sprzęt coraz lepsze, iż nie pomogą tu żadne nawet największe zarybienia. Nie jestem przeciwnikiem zabrania od czasu do czasu jakieś ryby ale trzeba to robić z umiarem. Mam to szczęście że obracam się w środowisku muszkarzy myślących podobnie dlatego w okolicznych rzekach pływają jeszcze ryby.
Lecz to co widzę nieraz na południu Polski to jest straszne.
Niby trening przed zawodami ale komplecik do domu. Przecież trzeba sprawdzić co zażerają !
Ktoś tam wspomniał o "sportowym" podejściu i męczeniu iluś małych rybek.
Są dlatego małe że duże wybito na początku sezonu.
Sam lubię zawody ale nie mam wyrzutów że męcze ryby.
Od kilku lat łowię wyłącznie na "bezzadziory". Rybę można uwolnić jednym zluzowaniem żyłki lub nie dotykając jej po prostu złapać za haczyk. O holu 5-min.
nie ma tu mowy. Wszystko trwa kilkanaście sekund.
Przerzucam w roku kilkaset miarek (99% wraca do wody) i często łowię te same ryby nieraz dzień po dniu lub nawet rzut po rzucie. Tym rybom nie dzieję się żadna krzywda. Jesli ktoś uważa że to jest znęcanie się a sam daje rybom w łeb to jest chory.
Każdy kto zabiera komplety jest dla mnie zwykłym mięsiarzem.