|
Panie Jerzy. Nie będę kontunuował tego wywodu, z kilku względów...
No cóż, nie rozumiem tej zapowiedzi, pozostawionej na początku dwudtronicowego komentarza. Ale to "małe piwo", bo tak na prawdę to nie rozumiem nic a nic z tego, co przeczytałem.
Przede wszystkim nie rozumiem przyczyn takiego najwyższego stopnia poufności dotyczącej przedstawienia się i jakieś "siły wyższej" uniemozliwiającej to.
Gdyby był Pan zainteresowany głebiej kwestiami "wgryzania się w temat" kłusownictwa i postepowań wobec kłusowników, takich czy innych, to zachęcam do lektury tutaj , tutaj , tutaj , tutaj , i tutaj.
W powyższych sprawach uczestniczyli strażnicy, przedstawiciele i pełnomocnicy okręgów, współpracujący ze służbami państwowymi w sposób przewidziany w ustawach, uzyskując efekty. Nie jest idealnie, ale też rozszerza się wiedza o sposobach postępowania, a w kolejnych miejscach zmienia się to istotnie. Mając bezpośredni kontakt, jak Pan pisał, z bliską osobą, trudno zasłaniac się brakiem orientacji w tych zagadnieniach. Spodziewałbym się też odpowiedzi na pytanie o szacunkowe proporcje między kłusownictwem a rozmiarami legalnej eksploatacji łowisk, a nie ogólnego narzekania, czy sugerownaia jakobym twierdził, że kłusownictwa nie ma...
Nie rozumiem też Pańskiego zdziwienia dotyczącego potrzeby posiadania pieniędzy do prowadzenia różnych działań. Co nie oznacza, że "wszystko sprowadza się do kasy", jak chcieliby opisywac świat w zrozumiały im sposób komiwojażerowie, sprzedawcy oraz ich nadzorcy ... Pewnie, że pieniądze są potrzebne, wręcz niezbędne, a im ich więcej tym większa swoboda w uzyskiwaniu efektów. Jasne jest też źródło pochodzenia tych pieniędzy, od korzystających z przyjemności. Jasne też, mam nadzieję, jest okreslenie godziwego korzystania z przyjemności.
Nie rozumiem też wielu kwestii odnoszących się do pracy, które Pan poruszył w dość swoisty sposób. Zdaję sobie sprawę z tego, że niemało ludzi pracuje przez wiele godzin, a do tego "nie wyrabia" i jeszcze wciąż mało. To może co najwyżej świadczyć o złej organizacji pracy, bo żeby więcej osiągnąć trzeba pracowac nie tyle więcej, co INACZEJ. Tego uczy "biznes" ... Oczywiście, sa okresy bardziej wytężonej pracy, wymagające wielkiego wysiłku i skupienia, dające satysfakcję z osiągnięć, okupionych wysiłkiem, ale nie może to trwać ciągle, bo wtedy coś jest "nie tak" z organizacją pracy, z liczbą zatrudnionych czy z wykorzystaniem ich zdolności ...
Jednocześnie, pracując INACZEJ, a nie więcej, ma się czas i na zajmowanie się swoimi sprawami pozazawodowymi, na sprawy bardziej publiczne, a jak ktoś lubi, to i na wolontariat.
Nie rozumiem też problemów ludzi, który źle wybrali swoje zajęcie, w sposób, który nie przynosi im satysfakcji, zajmują się pracą, która jest dla nich przymusem. Rozumiem, że wiele osób może miec problemy z pokierowaniem swoimi decyzjami, z wyborami, mając małe rozeznanie albo poddając się modom, stereotypom, uprzedzeniom, które potem źle wyglądają w zderzeniu z nieznaną wceśniej rzeczywistością. Rozumiem, co nie znaczy, że ma chęć poddawania się użalaniu z teo powodu.
Nie rozumiem też Pańskiego opisu sytuacji w opiece hospicyjnej, przywołanej tylko jako przykład profesjonalizmu, efektywności i zorganizowania pracy wolontariuszy, a nie skuteczności i zasobności systemu. To dwie różne rzeczy, które trzeba odróżniać.
Znam wielu "wolnorynkowych pracodawców", a ci liczni, których znam, nie narzekają na swoją pracę, wykonują ją z przyjemnością, nie traktują jej jako czegoś wbrew ich naturze. Może po prostu wybrali zajęcie odpowiadające ich konstrukcji psychicznej, sposobowi funkcjonowania, naturze i dlatego znajdują w tym co robią i satysfakcję i podnietę do rozwoju. Pewnie niemały problem jest tez w tym, że pojawiła się „moda na zarządzanie” a wielu ludzi się do tego po prostu nie nadaje….
Podobnie nie rozumiem żalów nad będącymi „na kredytach” … to też kwestia wyboru i panowania nad zależnością od posiadania … Jeżeli chce się posiadać i potrafi się do posiadania dochodzić, posiadanie realizować, to nie ma problemu, natomiast jeżeli ktoś musi posiadać i ten przymus rodzi inne przymusowe sytuacje, to zaczyna się nieszczęście …
Nie rozumiem też poczucia przymusu posiadania pracy czy wykonywania pracy…. Jako ktoś, kto chce i lubi pracować, nie czuję tego, żebym musiał pracować i ten „przymus” odczuwał jako coś nieprzyjemnego … Jest zasadnicza różnica między kimś kto chce pracować, a kimś, kto pracuje z przymusu … wtedy „z niewolnika nie ma robotnika” i wszyscy się męczą, ale to też pochodna wyboru rodzaju pracy, czy też postępowania zgodnego z naturą lub nie ….
Chęć i satysfakcja z pracy nie oznacza rezygnacji z wynagrodzenia czy z należności za usługę, bo taka jest umowa społeczna między ludźmi, że praca rodzi zobowiązanie wynagrodzenia … choć niemała rolę w wynagradzaniu odgrywają niefinansowe elementy, oczywiście wśród ludzi, którzy czerpią satysfakcje z pracy. Niewolnicy czy pracujący pod przymusem patrzą tylko na pieniądze, przez co praca staje się mało przyjemna …
Praca bez wynagrodzenia też jest rodzajem umowy społecznej, wymaga uznania dla podejmujących ją, ze strony pozostałych, wspierania efektywności tej pracy, poszanowania jej efektów….
Życzę satysfakcji z pracy i z innych aktywności, oraz więcej zrozumienia tego, w jaki sposób inni potrafią funkcjonować ….
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski
|