| |
Założenie, że odtworzymy populacje genetycznie "czyste" (czyt. pierwotne) dla danego dorzecza, wydaje
się błędne. Na przykład pstrąg potokowy, mimo, iż należy do gatunków "czułych" jest wbrew pozorom dosyć
plastyczny i podąża za postępującą zmianą środowiska naturalnego (oczywiście do pewnej granicy, bo np. nie
wytrzyma wysuszonego do cna koryta rzeki, albo działania agresywnych chemikaliów). Tak więc, wpuszczenie
do danej rzeki odtworzonego genetycznie pstrąga potokowego w jego garniturze sprzed kilkudziesięciu i więcej
lat, zapewne spowodowałoby u niego śmiertelny szok.
Założenie jest nie tylko błędne, ale i nierealne: nie da się odtworzyć „czystych” (tj. pierwotnych) pstrągów przez
zarybianie (krzyżowanie populacji). Co prawda w czasach III Rzeszy były próby „zrobienia z krowy tura”, ale
nie wyszło: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2019/11/25/tur-na-miare-hitlerowskich-mozliwosci/
To działa inaczej i stoją za tym inne przesłanki. Oczywiście pstrągi sprzed 75 lat to nie są już te same pstrągi
co dziś — one się zmieniają, ale nie w taki sposób. Różnicę widać nawet na pstrągach z Brennicy. Ryby były
łowione z trzech dopływów oddzielonych zaporami rumoszowymi, które powstały w latach 50. W praktyce,
choć to te same ryby — jedna pierwotna populacja — to dla pstrąga to 25–30 pokoleń, a ich separacja przez te
~75 lat spowodowała, że mamy w Brennicy trzy subpopulacje, które się od siebie trochę różnią. Widać to w
badaniach genetycznych, które przeprowadzono. Wyszło, też że pstrągi z tych dopływów pochodziły z różnych
45 linii rodowych (to dość dużo), a ponieważ nie mieszały się między sobą, z czasem różnice między
subpopulacjami zaczęły się utrwalać.
Zdolność do przystosowania się do zmiennych warunków wynika właśnie z tej różnorodności — z tego, że to
aż 45 linii rodowych. W momencie zagrożeń środowiskowych populacja „ma z czego” czerpać cechy, które
pozwolą przetrwać w zmieniającym się środowisku. To właśnie daje tę „plastyczność”. Dodatkowo, z badań
genetycznych na rybach z Brennicy wiadomo, że w ostatnim czasie nie doszło tam do załamania liczebności,
więc populacja radzi sobie i adaptuje się. W praktyce adaptacja w danej populacji nie wynika z powstawania
nowych mutacji: potrzebne warianty genetyczne zwykle już w niej są, a zmiany środowiska tylko „włączają” te
istniejące przystosowania, które ujawniają się fenotypowo i pozwalają się dostosować.
Jeśli wprowadzimy ryby z zarybienia, mogą zajść cztery sytuacje:
1. Ryby z zarybienia nie będą krzyżować się z dzikimi (albo ich potomstwo będzie mniej płodne) — wtedy w
dłuższym okresie zostaną z populacji „wyrzucone”. To dość częsty scenariusz.
2. Ryby z zarybienia okażą się płodne i — z uwagi na przewagę liczebną — zajmą miejsce ryb dzikich. Nie
dlatego, że są lepiej przystosowane, tylko dlatego, że jest ich więcej.
3. W praktyce dochodzi też do introgressji: przy małej efektywnej wielkości populacji (liczbie linii rodowych
— Ne) łatwo o „rozmycie” lokalnej adaptacji i tzw. depresję wypierania, czyli spadek kondycji potomstwa
wskutek domieszki gorzej dopasowanych genotypów.
4. Populacja wygasła (ryb nie ma) i wprowadzasz ją od nowa — to już reintrodukcja, a nie zwykłe
zarybienie. Sukces zależy przede wszystkim od przywrócenia siedliska, doboru lokalnie dopasowanego
materiału (linie rodowe z bliskiego dorzecza), utrzymania odpowiedniego Ne oraz usunięcia barier/czynników,
które doprowadziły do zaniku. Bez tego „nowa” populacja będzie krótkotrwała albo znów zniknie.
Z punktu widzenia istniejących populacji najmniejszą szkodą jest sytuacja, w której ryby z zarybienia nie
przystąpią do tarła albo ich udział w populacji będzie na tyle mały, że nie zmienią struktury genetycznej
(różnorodności linii rodowych). Hodowla z natury promuje nieliczne linie mateczne — po pierwsze wybiera się
zwykle największe samice, ryby dzikie w hodowli nie rosną też równo, po drugie udział poszczególnych linii
rodowych jest nierówny. Dlatego jeśli ryby z hodowli zaczną się rozmnażać, a my będziemy je regularnie
wpuszczać do wód, w których żyją populacje dzikie, to z czasem obniżymy zdolność przystosowawczą tej
populacji. Nie chodzi o to, że ryb nie będzie dziś czy jutro — ani nawet za rok, dwa czy pięć. Problem pojawi
się, gdy nadejdzie prawdziwe wyzwanie środowiskowe; jeśli akurat te linie rodowe nie są do niego
przystosowane, populacja może szybko wygasnąć.
W literaturze, którą przytaczałem, dość szczegółowo opisano, jak prowadzić zarybienia, aby były skuteczne i
nieszkodliwe- generalnie bardzo ostrożnie. W praktyce to jednak kosztowne i trudne, dlatego z reguły zalecano
traktować zarybienia jako ostateczność. A w przypadku celów stricte wędkarskich — robić je typowo pod
łowiska typu put-and-take, najlepiej z użyciem bezpłodnych triploidów. Niesety w Polsce mamy operaty itd,
wiec to raczej to wszysko teoria z którą jednak warto się zapoznać.
Pozdrawiam,
Maciej
|