|
Coś mi się Mariusz nie chce wierzyć, że ci rybacy zagryzali zwykłym śledzikiem. Pewnie jednak miały płetewki tłuszczowe. Pytanie jest następujące: jeśli nie PZW i nie pozostali dzierżawcy, którymi byli i pewnie są głównie pracownicy rozwiązanych PGR-ybów, to kto zaprowadzi prawidłową gospodarkę? Potrzeba pieniędzy i fachowców. Ani jednego, ani drugiego samorządy nie mają. Zastanawiam się, że w dawnych czasach też prowadzono bardzo intensywne odłowy na większości dużych i średnich jezior, bo na małe sprzęt przerzucano raz na kilka lat, zarybienia nie szokowały wielkością, a ryby były latami i nikt narzekał. Rybacy mieli co łowić i sprzedawać, wędkarze też byli zadowoleni z ilości i wielkości łowionych ryb. Mogę podać przykład jeziora o powierzchni 170 ha, które przez okrągły rok było bardzo intensywnie eksploatowane przez stukilkudziesięciu chłopa pod nadzorem instruktorów i profesorów. Pod lodem niewód, później żaki, przestawy, agregaty, przewłoki i wontony. Dla normalnego człowieka coś raczej niewyobrażalnego. Przez pięć lat moich obserwacji nie zauważyłem, by ilość odławianych ryb się zmniejszała. Trzeba jeszcze dodać, że połowa tych ludzi dość intensywnie w tym jeziorze wędkowała, a część spędzała sporo czasu na pozalekcyjnych zajęciach praktycznych. Jakieś tam zarybienia były. Głównie węgorz i szczupak, ale też one były podane największej presji. Gdzie w takim razie leży przyczyna dzisiejszego braku ryb w jeziorach?
|