Odp: dramat na dunajcu
: : nadesłane przez
lex (postów: 307) dnia 2008-06-17 23:08:57 z *.internetdsl.tpnet.pl
Zasade no kill stosuje od 1989 r czyli od poczatku mojej przygody z muchówką zwyczajnie nie lubie jeść ryb. Nie wydaje mi sie jednak żeby no kill rozwiazywało problem. Na malejąca populacje lipienia i łososiowatych ma wpływ znacznie wiecej czynników np. eutrofizacja. a rola wekarzy w niszczeniu populacji jest w porównaniu z innymi w mojej ocenie - marginalna z tym zastrzeżneim że mam na mysli wędkarzy przestrzegających przepisów w zakresie okresów ochronnych , limitów i wymiarów. W latach 90 - tych tez uważałem że no kill jest panaceum ale miałem szczęscie łowic na malutkim potoku który byl pilnie strzeżnony przez mieszkajacych niedaleko strazników. W zasadzie łowiłem tam ja i jeszcze 8 innych wedkarzy wszyscy znaliśmy sie i tylko może 3 z nas zabierało pstrągi ale te od 40 cm. Wydawało sie że jest to gwarancją zachowania populacji ale nic bardziaj błednego. Potok powoli zarasta glonami choc wody jeszcze w nim duzo byłem dzisiaj połowic na nim i złowilem 4 pstrązki po ok. 20 cm. Szans na odbudowe populacji ryb łososiowatych upatruje w kompleksowych działaniach w kierunku ochrony srodowiska, eliminacji kłusownictwa i zmiany mentalności wędkarzy ale nie na bezwzględnym stosowaniu no kill tylko ograniczonego zabierania złowinych ryb i co niezwykle wazne - umiejętnego obchodzenia sie z rybami złowionymi które przeznaczone są do wypuszczenia. Wydaje sie że wędkarzom muchowym nie barkuje wiedzy na temat nowych metod, skutecznych muszek itd ale brak wiedzy jak zachować sie nad wodą żeby jej nie szkodzić . Ileż to razy widziałem jak w pogoni za lipieniem stada wedkarzy deptało ganiazda pstrągów a wcale nie trudno je zauważyc. Obawiam się że dobre szybko nie nadejdzie.