|
Nie wiem czy cos to pomoze, ale chcialbym sie podzielic pewna refleksja. Jako czlonek Trout Unlimited jestem dosc dobrze obznajmiony z problemem rekultywacji rzek pstragowych w USA. Problemy nie sa wcale inne niz w Polsce i sa powodowane przez
1. degradacje srodowiska przez dzialalnosc lokalnego przemyslu (problemem numer jeden sa tu scieki i woda z kopalni kruszcow)
2. dewastacje srodowiska poprzez kumulujace sie dzialania osob prywatnych (scieki, brudzenie wody, krotko mowiac "syf")
3. zla gospodarka rybacka, poczynajac od nieudolnej rekultywacji, poprzez zle zarybienia, na przelowieniu konczac.
Tylko czynniki wymienione w p.3 dadza sie usunac poprzez dzialanie towarzystw wedkarskich i nie ma to wiekszego sensu, jesli pozostale dwie klasy czynnikow nadal degraduja wode. Trout Unlimited nie narzeka na brak wedkarzy chcacych poswiecic swoj czas tak jak to robia Przyjaciele Raby (ale takze i dzierzawcy lowisk komercyjnych - pierwsi dla idei, drudzy dla chleba). Jednak nigdy nie zawraca takim ludziom dupy, jesli nie ma funduszy lub pomyslu na wyeliminowanie dzialalnosci przemyslu (poprzez wymuszenie zamkniecia zakladu, wykup ziemi, dostepu do koryta, lub dna rzeki, krotko mowiac stworzenie takiej sytacji prawnej, by trucicielowi nie oplacalo sie kontynuowac dzialalnosci). Tego rodzaju dzialania powinny byc domena organizacji krajowej, byc moze PZW, jesli w ogole ta organizacja ma pozostac. (Nawiasem mowiac, z tego co widze i slysze, to do takich dzialan polegajacych na gromadzeniu funduszy i zarzadzaniu nimi w interesie wedkarzy oraz lobbingu w celu zmianu przepisow PZW sie nie nadawalo i nadal sie nie nadaje. Po prostu nie ma do tego odpowiednich kadr).
Wbrew pozorom, w USA najwiekszym problemem nie jest przemysl i wedkarze, ale lokalne spolecznosci, niechetne wszelkim zmianom. Poniewaz kazda inicjatywa zmierzajaca do polepszenia sytuacji rzeki przeklada sie na podwyzszone lokalne podatki - gdy dochodzi do glosowania nad n.p. ulepszeniem miejscowej oczyszczalni sciekow albo rekultywacja rzeki - ludnosc glosuje na "nie". Jedynym sposobem jest przeprowadzenie uczciwej ekspertyzy jakosci wody i uswiadomienie ludnosci czym grozi dalsza dewastacja rzeki (wiecej chorob, wieksze wydatki na lekarzy, bardziej chore dzieci i.t.d.). Robia to czlonkowie Trout Unlimited, metoda "od dzwi do drzwi" jak ksiadz po koledzie. W wielu wypadkach (czasem przy pomocy lokalnych kosciolow i grup wyznaniowych) uaktywnia to lokalna spolecznosc na tyle, ze ustaje dewastacja a lokalne wladze, poganiane przez wyborcow, same zabieraja sie do lobbingu. Wydaje mi sie ze kluczem do sukcesu jest przeciagniecie na wlasna strone lokalnej spolecznosci, i WYKORZYSTANIE tego faktu, a nie oczekiwanie ze "centrala" sie czyms przejmie albo ze aktywnosc pojedynczych wedkarzy czy ich grup dramatycznie zmieni sytuacje. Dwoch tubylcow przekonanych przez kazdego wedkarza to trzy razy wiecej zwolennikow. Co nie znaczy, ze wedkarze powinni czuc sie zwolnieni z obowiazku przestrzegania limitow, uczestnictwa w zarybieniach i zabierania ze soba przynajmniej wlasnych smieci, puszek i butelek.
|