| |
Pomimo tego, że łowię na muchę od wielu lat, każdy mój wyjazd nad wodę to dalszy ciąg nauki wędkowania. Na dolną nimfę łowię sporadycznie i pewnie bardzo słabo. Ale daleki jestem od potępiania tej metody. Już w latach 70-tych wiązałem muchy odpoeiednio dociążone żeby dostać się do głęboko siedzących pstrągów. Wtedy jeszcze chyba (?) nie mówiło się o dolnej nimfie. Czy to znaczy,że całe moje wędkarskie życie kłusowałem!?
Widziałem muszkarzy łowiących na dolną nimfę w Popradzie-wyciągali jedną rybę za drugą-wszystkie puszczali. Widziełem też innych łowiących w słoneczny, upalny dzień na suchą muchę-wyciągali średnio co minutę miarowe lipienie. Jaki z tego wniosek? Może wyrzucić mojego nowego Sage'a do kosza, wszystkie niebezpieczne muchy wiązane na haczykach Mustada. Może wiązać muchy na wygiętych szpilkach ( tak robiłem kiedy zaczynałem wędkować-wtedy nie można było kupić żadnych haków). Może zapomnieć, że ryby żerują nie tylko przy powirzchni ale także w głębokich dołach. Może robić wszystko, żeby nie złowić ryby. Tylko, czy to na pewno zwiększy ilość pstrągó w rzekach i oczyści wodę i brzegi potoków?
Dolna nimfa to naprawdę trudna metoda i chyba dość droga dla nowicjusza. Ja łowię, jak napiisałem, na dolną nimfę dość rzadko ale za to straciłem przy tej okazji olbrzymią ilość much.
Osobiście denerwue mnie jedynie łowienie na imitacje dżdżownic. Ale to mój problem. Może i do tego się przekonam. W każdym bądź razie mogę z tym żyć.
Pozdrawiam
Paweł
|