| |
Ryby łowione podczas zawodów na tzw. żywej rybie są z największą ostrożnością uwalniane i to przez w większosci profesjonalnie do tego przygotowanych wędkarzy, a autobus trzeźwych czy też w "odmiennym stanie" wędkarzy w małym procencie potrafi wlaściwie obchodzić się z rybami.
Obrazowy przykład:
Zawodnik ma swoje dwieście metrów Sanu i zmierzy przeciętnie 7-9 ryb w ciągu czterech godzin, z czego połowa ma poniżej 30 cm.
W tym samym miejscu, tydzień przed zawodami wędkarz łowiący dla przyjemności łowi w ciągu dnia (nie ma ograniczeń czasowych, ani zbytniej konkurencji) 10-30 ryb.
Niewprawne oko i większość 29-30.9 cm lipieni jest mierzonych (duszonych) niewprawną ręką, pyszczki rozrywane zadziorowym haczykiem.
Wymiarowe w znakomitej większości wylądują na patelni, a są to pełnowartościowe tarlaki, których w rzekach polskich tak bardzo brakuje.
I kto spowoduje większe straty w rybostanie - sportowiec czy amator przyjemności?
Zawody uczą obchodzenia się z rybami, a najważniejsze że przełamują niechęć do wypuszczania wymiarowych, a to często ładnych ryb.
Oczywiście nie jestem za rozbudowanymi w ilościach zawodów, rywalizacjami w Kołach
i Okręgach, gdyż to prowadzi do utrudniania dostępu do wody pozostałym ich użytkownikom.
Ekonomia powoduje zmniejszenie ilości rozgrywanych zawodów i zjawisko to moim zdaniem się nasila.
Mam też nadzieje, że wyniki zawodów obrazując kiepską kondycję łowisk, zmuszą gospodarzy do intensyfikacji i zmiany profilu swoich dotychczasowych działań.
Pozdrawiam.
|