| |
Zgadzam się z Piotrkiem - pseudo naukowy bełkot. Jeziora i rzeki to dwa różne światy (chodzi mi o rzeki "górskie"), kto łowi w np. małych pomorskich rzeczkach które szerokością nie przekraczają 4 m a nie rzadko maja po dwa metry szerokości i z reguły są bardzo płytkie a miejsca w których liczyć można na rybę to mniejsze lub większe "dołki" oddalone od siebie po parę/ paręnaście metrów, ten wie doskonale wie co dzieje się nad tą wodą jeśli nagle pojawia się "moda ta daną rzekę i dajmy na to przez 2 lub 3 sezony z rzędu pojawia się nad nią chmara różnego rodzaju wędkarzy - głównie spinningistów, którzy nie dosyć ze każdej rybie która ledwo przekracza 30 cm dają w łeb to jeszcze ryby nie wymiarowe z zakrwawionymi rozwalonymi pyskami po wyrwanych na siłę kotwicach (sam widziałem takie rzeczy na własne oczy), zduszone tak że im prawie flaki wyłażą pyskiem (za bardzo się rzucają przy uwalnianiu z kotwicy), często półmartwe wyrzucają do wody z odległości paru metrów (nie ma mowy o jakiejkolwiek „reanimacji”), ten wie że po czymś takim na dłuższy czas można dać sobie spokój z tą rzeką, a jak jeszcze pojawią się mieloranci to już nawet zarybienie nie wiele da. Moim zdaniem nie są potrzebne żadne pseudonaukowe wywody aby dowodzić czegokolwiek w takim przypadku. Jak ktoś chce to niech bierze ryby w ramach dozwolonego wymiaru i limitu - jego sprawa, ja wypuszczam wszystkie ryby i zupełnie nie czuje potrzeby ich zabierania. Mam do tego prawo - nawet jeśli ryba miałaby nie przeżyć to mimo wszystko chcę dać jej szansę i wierzę ze to ma sens.
|