|
Tak dla porządku, w polskim systemie prawnym nie istnieje takie określenie, jak kłusownictwo, czy
kłusownik. Są wykroczenia lub przestępstwa, w myśl ustaw, czyny zabronione, karalne, itd. Kłusownik to
określenie potoczne.
To trochę bardziej skomplikowane, w sensie formalno-prawnym klasyczne kłusownictwo w Polsce w ogóle
nie występuje, dochodzi co najwyżej do kradzieży ryb. Klasycznie kłusownik, to nie złodziej, nie kradł ryby,
a naruszał cudze prawo pierwszeństwa do jej zawłaszczenia(czyli nabycia ryby w sposób pierwotny
poprzez jej złowienie). Mniej więcej tak jest na całym świecie (oprócz Węgier i Polski).
Taki stan, rzeczy wynika, z tego jak już w PRL zalegalizowano kłusownictwo (usunięto z kodeksu karnego
art. 270 mówiący o naruszeniu prawa do rybołówstwa, dwóch członków PZW poszło sobie na ryby
Łowili w wodach PZW sznurem, mieli kartę wędkarską i opłacone składki PZW . Złowili 72 kg węgorzy.
Koledzy związkowcy się oburzyli, zawiadomili prokuratora. Prokurator postawił zarzut kradzieży ryb. Sąd
nie wiedział co z tym zrobić, bo kim jak kim ale złodziejami nie byli, formalnie byli kłusownikami więc zarzut
prokuratora był z czapy. Za kłusownictwo skazać ich jednak nie można już było bo przepis z KK usunięto.
Sąd II instancji zadał jednak pytanie do Sądu Najwyższego:
"Czy odłowienie i przywłaszczenie sobie większej ilości ryb (62 kg węgorzy) w sposób niedozwolony za
pomocą sznurka z hakami metalowymi w wodach nie zamkniętych, w warunkach posiadania przez
sprawców uprawnień do wędkowania, stanowi przestępstwo z art. 199, 203 k.k. lub wykroczenie z art. 80-
85 ustawy z dnia 7 marca 1932 r. o rybołówstwie (Dz. U. Nr 35, poz. 357), czy też, wobec braku w kodeksie
karnym odpowiednika art. 270 k.k. z 1932 r., czyny tego rodzaju są bezkarne?"
SN w PRL odpowiedział:
Osoba uprawniona do sportowego połowu ryb na wędkę ma prawo do zawłaszczania ryb złowionych w
ramach udzielanego jej zezwolenia. Przekroczenie uprawnień wynikających z takiego zezwolenia, jak
również połów ryb bez zezwolenia stanowi zagarnięcie mienia społecznego.
Mienie społeczne to w tamtym czasie (k.k):
Mieniem społecznym jest socjalistyczne mienie ogólnonarodowe, mienie spółdzielcze lub mienie innej
organizacji ludu pracującego.
Znowu, członkowie PZW to byli kłusownicy, formalnie nie mogli zagarnąć mienia społecznego, bo zgodnie z
ustawą o rybołówstwie nabyli jego własność ryb w sposób pierwotny (art. 1 u.r) jako pierwsi, jeszcze przed
socjalistycznym państwem, czy organizacją ludu pracującego - PZW. Jednak sprawiedliwość społeczna musi być, a skoro władze w PRL usunęły
przepisy tępiące kłusownictwo skazano ich za kradzież. (Z kilku powodów ściganie za kradzież w
przypadku kłusownictwa jest trudne, choćby z powodu, że nie wiadomo ile usiłują ukraść ).
W 1974 do prawa wodnego dodano jednak przepis o pożytkach tym samym ryby stały się częścią wody, co
w sensie faktycznym jest już całkowitą fikcją. UR nowelizowano w tym zakresie znacznie później. Ryby stały się mieniem.
(dokładnie to jako część wody to ja nie wiem czym są, ale formalnie traktuje się je jako mienie właściciela wody.)
Więc co do zasady tak, termin kłusownictwo w Polsce jest mocno umowny, nie zmienia to faktu, że w
ustawie rybackiej występuje w art. 4 coś takiego jak prawo do połowu. Obecnie jak by już tak chcieć je formalnie
zidentyfikować trzeba by je nazwać prawem do pobrania pożytku.
Nikomu ani w 35, 65 ani w 85 nie przyszło do głowy wypuszczenie ryb. Wszystko kręci się wokół ich
zabierania i zabijania. Dlatego zasadnicze jest określenie pozyskanie, pozyskiwanie czyli wchodzenie w
posiadanie.
Jak napisałem wcześniej pozyskiwanie to dopiero 85 r, wcześniej jak na całym świecie było zawłaszczenie.
Ryby chroniono w ten sposób, że limitowano wyjścia, ilość zezwoleń, miejsca, okresy połowu, przed wojną
limity i ograniczenia te były DRAKOŃSKIE w stosunku do dzisiejszych, regulaminów. Zmieniono to
zasadniczo w 1951.
Żadna z ustaw ani powiązanych przepisów nie uwzględnia C&R. Dlaczego? Czy to za trudne dla
mentalności typowego zjadacza chleba w postsowieckim kołchozie?
Uwzględnia i to dzisiejsza, użytkownik jeśli uważa że taka potrzeba wynika z konieczności prowadzenia
racjonalnej gospodarki rybackiej może wprowadzić limity i wymiary ochronne oraz inne ograniczenia w
połowie ryb. Natomiast wprowadzenie NO KILL samo w sobie jest dość kontrowersyjne. Po pierwsze jeśli
nie służy ono ochronie ryb to czemu służy? Dwa jeśli wędkarz wypuści złowioną rybę (załóżmy klenia czy
okonia na Wiśle) to może to zrobić bo takie ma prawo (choć może je zatrzymać), przy okazji powie że
chroni populację klenia czy okonia. Natomiast jeśli użytkownik wyda mu zezwolenia na NO KILL to wyjdzie
na to, że wydał mu de facto zezwolenia na kaleczenie i męczenie ryb za pomocą wędki, a wędakrz mu
powie, że w ustawie jest pozyskanie, a co ma pozyskać z takim zezwoleniem gdzie co najwyżej pozyskać
może przeziębienie.
W pozyskaniu ryb w celach spożywczych nie ma nic złego, jedzenie ryb nie jest zabronione, ryby można
kupić też w sklepie, obwody rybackie to nie rezerwaty przyrody, Kwestia bardziej jest więc w odpowiednim
ograniczeniu takiego pozyskania ryb niż w całkowitym zakazie. Nie znam zresztą kraju w którym
zabroniono by pozyskiwania ryb ustawą, (raczej słyszałem o regulacjach zakazujących NO KILL).
Jeże,i idę nad wodę z wędką i nie zamierzam pozyskać ryb, zabrać z wody to nie naruszam interesu ani
państwa, ani
użytkownika. On powinien to zapisać w regulaminie, takie jego prawo i możliwe, że ma prawo pobrać za to
opłatę.
W przeciwnym razie nie może zabronić czegoś, co nie istnieje w żadnych przepisach, to jego fantazja, nic
więcej.
Państwo jako takie nie ma interesów, interesy mają obywatele tego Państwa. Co do praw użytkowników to
jeśli posiadacz stawu ma takie prawo to i posiadacz obwodu go ma.
Pozdrawiam
|