|
Chciałeś? Nie. Boli to, że są tacy, którzy je walą z premedytacją. Wiem, mam nawet ich zdjęcia z głowacicami i niestety muszę Ciebie trochę rozczarować. Ludzie mieszkający nad Sanem. Może akurat przypadek. Nie wiem. Zapewne w okręgu jakieś dane mają.
Arek, a co może podpowiedzieć i dlaczego w takim przypadku ma za kogoś podejmować decyzję opiekun wody? Ryba złowiona w majestacie prawa, możesz ją zabrać. Możesz zwrócić ją rzece a ta sobie poradzi. Niektóre z niemieckich przepisów mówią, że ryby poniżej wymiaru ochronnego lub będące w okresie ochrony, które nie przeżyły po złowieniu, należy zakopać. Pewnie wymogi sanitarne. Rozsądek podpowiada to pierwsze i bez potrzeby dzwonienia do kogoś w okręgu..
Poruszyłeś dwie ciekawe sprawy. Bez wątpienia istnieje granica, której przekroczenie zawsze skończy się śmiercią. Wydatek energetyczny i zmiany fizjologiczne na takim poziomie, że organizm z tym sobie nie poradzi. Solidny sprzęt nie jest przeszkodą. Masz wybór, takim też możesz dłużej holować rybę i można przyjąć, że wysiłek na takim samym poziomie, ale poniesiony w dłuższym czasie ryba zniesie lepiej. W każdym razie wydaje się to logiczne.
O karpiach miałem wspomnieć. Niestety to nie moja bajka, więc wiedzę w tej dziedzinie mam ograniczoną. Ktoś może powiedzieć, że łososiowate i lipień a karp to nie to samo i trudno o porównanie. Owszem, ale jak czasami czytam o tych holowanych z kilkusetmetrowej wywózki, często na siłę targanych z różnych zaczepów, potem przetrzymywanych kilka, kilkanaście godzin w workach, bo trzeba sobie rano fotkę pyknąć i te karpiska są łowione czasami nie jeden raz w roku i przez kilka kolejnych lat, to daje dużo do myślenia. Szczególnie jeśli są to ryby łowione w stosunkowo małych zbiornikach, gdzie ewentualne śnięcie nie jest trudne do stwierdzenia.
|