f l y f i s h i n g . p l 2024.10.06
home | artykuły | forum | komis | galerie | katalog much | baza | guestbook | inne | sklep | szukaj
Bieżące informacje
Pstrąg i Lipień nr 42
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.

Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.
Wiadomości z łowiska
Mała Wisła 1
2020-10-14
test
Wiadomości z łowiska
San Zwierzyń-Hoczewka
2013-07-12
Warunki bardzo dobre
Wiadomości z łowiska
OS Dunajec
2014-08-12
warunki dobre ale nie idealne
Wiadomości z łowiska
Łowisko Pstrągowe Raba
2020-10-31
Dobrze to już było...
Nasze wzory
BAITFISH
Wzory much
W katalogu FF
IMGW
Stan wód
Niezbędny każdemu wędkarzowi "na rozjazdach"
 
Flyfishing.pl
Reportaże:
MAHSEERY PUŁKOWNIKA CORBETTA cz. I

autor: Przemek Lisowski, opublikowane 2005-09-09

Jim Corbett to w Indiach postać - legenda. Ten urodzony w himalajskim Gharwalu myśliwy do dziś uważany jest przez mieszkańców tamtejszych wiosek za niemal świętego. Kto przeczyta jego książki o leopardach i tygrysach ludojadach („The Man-Eating Leopard of Rudraprayag” i „Man -Eaters of Kumaon”) zrozumie.
 
Jeden grasujący w latach 1918-1926 w dystrykcie Rudraprayag leopard zabił 125 osób, zaś tygrys ludojad z Champawat pożarł 434 osoby na terenie Nepalu i Indii! Obie bestie, podobnie jak wiele innych, padły łupem Corbetta, który wielokrotnie spędzał w dżungli tygodnie i miesiące, podążając ich tropem. Był osobą, która posiadła niezwykłą umiejętność czytania przyrody, zaś lektura jego prozy pokazuje jak dalece człowiek może identyfikować się ze swoimi młodszymi braćmi... Podczas wojny Jim Corbett szkolił brytyjskich komandosów, którzy walczyli w dżunglach Birmy i Malajów. W ten sposób dosłużył się stopnia pułkownika. Pod koniec życia zaprzestał polowań na drapieżniki ze strzelbą, zamieniając ją na aparat fotograficzny. W 1947 roku, po uzyskaniu przez Indie niepodległości, Corbett wyjechał do Kenii. Jego imię nadano najstarszemu w Indiach, założonemu w 1936 roku, parkowi narodowemu. Na początku lat 70-tych rozpoczęto w nim tzw. ”Program Tiger”, mający na celu ochronę tego największego na subkontynęcie drapieżnika.

Ale Jim Corbett oprócz myśliwstwa miał jeszcze jedną, jakże oczywistą dla angielskiego gentlemana, pasję – wędkarstwo! I tak jak w przypadku myślistwa, wybrał sobie nie byle jakiego przeciwnika. Mahseer, zwany też czasami „Mountain Carp” to prawdziwy mocarz himalajskich rzek. Nawiasem mówiąc to nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego rybę tą w języku angielskim ochrzczono imieniem zawierającym człon wskazujący na jej pokrewieństwo z królem, jak to mawia mój przyjaciel, „mulaków”. Mahseer zdecydowanie bardziej przypomina wyglądem brzanę. Ze względu na sposób odżywiania się (jest to ryba wybitnie wszystkożerna) ciężko ją nazwać tygrysem indyjskich wód. Osobiście, biorąc pod uwagę osiągane przez nią rozmiary (niektóre źródła podają, iż może to być nawet 50 kg!) zaryzykowałbym raczej porównanie jej do ... słonia. Mahseer jest jednak zwierzem wybitnie sportowym, Indusi twierdzą nawet, że jest to najsilniejsza ryba słodkowodna. Nie wiem czy tak faktycznie jest, ale osobiście nie miałem jeszcze w życiu do czynienia z czymś tak silnym i szybkim na końcu wędki. Niemniej w Indiach wędkarstwo często utożsamiane jest właściwie jedynie z połowem tej ryby. Znamienny w związku z tym zdaje się być tytuł książki indyjskiego autora Skene Dhu „The Angler in India or the Mighty Mahseer” („Wędkarstwo w Indiach albo mocarny Mahseer”).

Pisanie o Mahseer jako o jednym gatunku nie jest zgodne z prawdą. Nie wiem ile tak naprawdę jest rodzajów Mahseer, ale naukowcy wyliczają ich całą gamę. Mój przyjaciel Misty Dhillon, o którym kiedyś pisałem już na tych łamach, też nie jest co do tego pewien – może osiem, a może dziesięć... Pokazuje to jednak niezbicie, że mamy do czynienia z istotą, która znakomicie wpisuje się w realia subkontynętu indyjskiego – tajemniczą, ulotną i niedostępną.

Ryba ta nie cieszy się wprawdzie takim poważaniem jak łosoś czy pstrąg, ale ma rzesze swoich zaprzysięgłych „wyznawców”, do których, nie ukrywam i ja się od jakiegoś czasu zaliczam. Można ją spotkać praktycznie we wszystkich czystych i lepiej natlenionych rzekach Azji Południowej. Najpopularniejszą odmianą jest Golden Mahseer, zwany też Himalayan Mahseer, zaś najrzadszą chyba, opisywany przez angielskiego podróżnika – wędkarza Johna Baily w książce „Trout at Ten Thousand Feet” („Pstrąg na wysokości dziesięciu tysięcy stóp”) Chocolate Mahseer. Tak rzadką, że ... nikt jej najprawdpododobniej nie widział. Ma on zamieszkiwać w kilku rzekach na terenie pogranicza indyjsko – chińskiego. Autor poszukiwał tej „czekoladowej” rybki na terenie stanu Arunachal Pradesh. Coś tam nawet złapał, ale skoro nikt wcześniej tego stwora nie widział, to i biedny John nie mógł być pewien, czy to jest faktycznie to.

Gdyby poproszono mnie o wymienienie najlepszych łowisk tej ryby, to na podstawie swojego, niewielkiego jednakże doświadczenia, oraz lektury kilku książek i artykułów, ułożyłbym następujący ranking: Ganges, Brahmaputa, Mahakali, Ramganga, Indus, Koshi, Beas, Yamuna... Oczywiście wód, w których występuje Mahseer jest cała masa, ale niestety coraz częściej żywiołowo rozwijający się indyjski przemysł różnej maści, eliminuje poszczególne rzeki z listy tych zasiedlanych przez Mahseers. Taki los spotkał np. jedną ze świętych rzek Hinduizmu, Sutlej. Największe Marseers zamieszkują na terenie Indii Południowych. Wszędzie tam gdzie woda czysta i dobrze natleniona, możemy spodziewać się występowania tej ryby. Tak, więc należy uruchomić paluch, pojeździć nim po mapie południowej części kraju i gdy natrafimy na kolor brązowy znamionujący góry i na nim znajdziemy wstążkę błękitnej rzeki, możemy być niemal pewni, iż żyją w niej Mahseers. O ile nad ciekiem tym nie uruchomiono właśnie garbarni, papierni, mleczarni lub elektrowni atomowej... Osobiście nie mam żadnego doświadczenia związanego z połowem Mahseers w tym regionie. Powód jest dość prozaiczny – odległość od New Delhi. Inna przyczyna to rodzaj uprawianego tam wędkarstwa. A w skrócie można je opisać tak: przyjeżdżamy nad rzekę, znajdujemy grubaśną palmę, którą po krótkiej obróbce przystosowujemy do pełnienia roli wędziska. Następnie wiążemy do niej „żyłeczkę” przypominającą linę z kolejki linowej na Kasprowy Wierch i haczyk adekwatnych rozmiarów z przynętą w postaci np. połowy bawoła (uwaga, nie mylić z krową, bo mogą być problemy...), by wreszcie znaleźć jeszcze grubszą palmę, do której solidnie się przyplątujemy czym tam to mamy pod ręką. Koniecznie przed zarzuceniem naszego misternie przygotowanego zestawu. Tak, wędkarstwo na Południu to nie lipionki na żyłeczkę 0,08 mm... Zdjęcia Mahseers pojmanych przez dzielnych łowców („dzielnych” ma tu znaczenie dosłowne!) przywodzą na myśl sceny ze „Szczęk”! Ja tam wolę mniejsze rzeki indyjskich Himalajów, gdzie wiem przynajmniej, że nic nie odgryzie mi nogi w trakcie brodzenia. No chyba, że nastąpię na krokodyla, które trafiają się w niektórych ciekach stanu Uttaranchal.

Oczywiście, że bestię zwaną Mahseer odkryli dla wędkarstwa Brytyjczycy. Wraz z pojawieniem się w Indiach takiej niewielkiej firmy z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością, która później była szerzej znana jako Kompania Indii Wschodnich, rozpoczęło się wielkie odkrywanie tego i tamtego. Jak nie dało się czegoś odkryć, bo właśnie tego konkretnego czegoś jak na złość w Indiach nie było, to trzeba było to coś niezwłocznie zbudować, zasadzić, zaprowadzić, zarybić... Tak zbudowano pola golfowe czy kolej na wysokości 2500 m npm., ale także i sprowadzono pstrągi, które wcześniej zrobiły ten niewybaczalny błąd, iż nie chciały żyć sobie w rajskich potokach Himalajów. Ale zanim udało się zasiedlić indyjskiej rzeki pstrągalami, znudzeni Brytyjczycy musieli się czymś zająć. I wtedy z radością stwierdzili, iż oto w niższych partiach rzek, które w górze potencjalnie mogłyby być domem potokowców, żyje sobie inne stworzenie wodne, stanowiące potencjalny cel wypraw wędkarskich. I chłopaki wsiąkły... Zaczęła się wielka gonitwa za Mahseerem! Ileż było śmiechu i zabawy, gdy w drzazgi szły nowiuśkie pstrągowe wędeczki od Hardego, a łososiowe linki strzelały jak nitki! A jakież inne, nieznane dotychczas niespodzianki czekały na nieustraszonych łowców i odkrywców! Nie zawsze zresztą tak bardzo nieustraszonych.... Pewien angielski gentleman, który wybrał się na wędkowanie na rzekę Koshi w pobliżu miejscowości Mohan, miał dość niezwykłą przygodę, opisaną zresztą przez samego Corbetta w jednej z jego książek. Otóż nieborak ten wybrał sobie za miejsce wędkowania okolicę odwiedzaną przez tygrysa ludojada zwanego „Mohan Maneater . Prawda, że już się robi ciekawie...? Gdy tak sobie wymachiwał wędką nad brzegiem niedużej w tym miejscu rzeki, towarzyszący mu przewodnik zauważył, iż w pobliskich krzakach znajduje się coś w pomarańczowo-czarne-białe pasy. Słusznie domyślając się, że nie jest to zmutowana zebra, wszczął alarm. Bo zawsze lepiej wyjść na „cykora”, niż wyjść z drugiej strony układu pokarmowego tygryska. Więc nasi bohaterowie rzucili się do panicznej ucieczki, niemrawo gonieni przez ludojada, który zapewne nie był akurat bardzo zainteresowany posiłkiem. A uciekali tak rączo, że wspomniany gentleman potknął się o coś wielkiego i brązowego leżącego spokojniutko w cieniu na brzegu rzeki. Tak się niefortunnie złożyło, że był to miś himalajski. Miś się zdenerwował i w pełni udowadniając, iż jest zwierzątkiem wrednym i nieprzewidywalnym, rzucił się w pogoń za nieszczęsnym wędkarzem. Czyli najpierw biegli wędkarz i przewodnik, za nimi niedźwiedź himalajski a na końcu tygrys... Tak sobie dobiegli do wioski, gdzie przestraszone ogólnym wrzaskiem i bieganiną zwierzaki postanowiły, iż dość już napędziły strachu biedakom i zrejterowały. Nie muszę dodawać, iż nasz kolega po kiju opuścił „gościnną” miejscowość jeszcze tego samego dnia, narzekając na brak ryb rekompensowany jedynie dużym pogłowiem innej niebezpiecznej zwierzyny.

Od tego czasu upłynęło już jednak wiele wody w himalajskich i nie tylko, rzekach. Brytyjczycy, w tym i Jim Corbett, opuścili Indie w 1947 roku i zainteresowanie wędkarstwem w tej części świata, jakby to powiedzieć, zmalało. Mówiąc brutalnie, Indusi mieli ważniejsze sprawy na głowie, niż wymachiwanie wędką. Np. wojny z Pakistanem... Może też i wędkarstwo za bardzo kojarzyło im się z brytyjskim panowaniem. Nie wiem. W każdym razie do drugiej połowy lat 70-tych temat wędkowania w Indiach nie staniał. Ale potem, wraz z otwieraniem się kraju na świat, zaczęli do niego napływać biznesmeni, turyści, czy wreszcie przedstawiciele żyjącej w innych częściach świata diaspory indyjskiej. I część z nich zapragnęła kultywować tu swoje hobby, czyli wędkarstwo. Tak nastąpiło ponowne odkrycie Mahseer. Ciągle jednak ryba ta opiera się komercjalizacji i zachowuje pewną otoczkę tajemniczości. Wprawdzie w Internacie można znaleźć niekiedy oferty zorganizowanych wypraw wędkarskich, których celem jest połów tej ryby (w tym połowa to ogłoszenia i artykuły Misty, nie żartuje - sprawdźcie!), ale gdzie tam Mahseer do wypraw na rosyjskie czy kanadyjskie łososie, nowozelandzkie pstrągi, mongolskie tajmienie, czy słynne 45-centymetrowe lipienie na Białce Tatrzańskiej... Zresztą jak przejrzymy wspomniane anonse, to okaże się, iż większość z nich wędkowanie traktuje jak mały i nieszkodliwy dodatek do raftingu, trekkingu czy jeszcze jakiegoś tam „ingu”... Także prawie wszystkie ośrodki i hotele ulokowane nad rzekami, w których pływają Mahseers oferują swoim gościom możliwość, pożal się Boże, wędkowania. Może to zresztą i lepiej, że poziom tutejszej oferty turystycznej w zakresie wędkowania jest mizerny, bo zważywszy na liczebność Indusów, rzeki, do których nie trzeba przedzierać się przez tydzień wyrąbując sobie drogę maczetą, już dawno świeciłyby pustkami.

Tak jak wspomniałem, fakt, iż ryby można łowić na wędkę jest sporym objawieniem dla większości mieszkańców Indii. Bo przecież jest tyle prostszych i co tu ukrywać, wydajniejszych metod pozyskania rybiego mięska! W książeczce pod zachęcającym tytułem „Fishing in the Himalayas”, nabytej bodaj w księgarni w Kathmandu w Nepalu, wielce uczony autor w tabelce wymienia sposoby pojmania poszczególnych istot wodnych z górskich rzek i strumieni. A więc: siata, oścień, sznur, pierdyknięcie w nią kambulem itp. itd. Nawet gdzieś tam jakaś wędka jest wspomniana. Należycie i stanowczo napiętnowano natomiast proceder polegający na rażeniu rybek kilowoltami czy rozszarpywanie ich za pomocą granatów ręcznych, czy inszego dynamitu. Siata „good”, granat „be”! W tym względzie zresztą krewniacy Yeti wykazują zadziwiająco podobne upodobanie do „figlowania z fazą” do naszych domorosłych amatorów anody i katody. Gdy tylko w pobliżu rzeki znajduje się linia elektryczna, nasze szanse na pojmanie czegokolwiek metodą, powiedzmy konwencjonalną, wyraźnie spadają. Nagłemu wyparowywaniu ryb z himalajskich rzek sprzyjają także prowadzone w ich pobliżu prace drogowe, gdy odbywają się one przy użyciu środków wybuchowych. Ot, tak niefortunnie są one umieszczane, że co któryś ląduje niechcący w rzece...

A jednak z roku na rok coraz częściej można spotkać nad himalajskimi rzekami zarówno zagranicznych jak i miejscowych wędkarzy. I to jest właśnie szansa dla Mahseera. Zainteresowanie losem tej pięknej ryby ze strony właścicieli hoteli, biur podróży, miejscowych władz, no i wreszcie samych indyjskich amatorów wędkowania.

Sezon połowu Mahseera w Himalajach nie jest długi. Można go podzielić na dwa okresy. Pierwszy przed monsoonem, czyli gdzieś od lutego do czerwca, zaś drugi od września do listopada. Zdaniem fachowców od połowu tej ryby, z którymi nawet nie wypada mi polemizować, lepszy jest sezon jesienny. Oczywiście jak to w górach, wszystko zależy od opadów. Jak tylko zejdzie brudna woda monsoonowa, Mahseery przemieszczają się w dół rzek, po odbyciu tarła w ich górnym biegu. I to ma być właśnie ten czas!

O miejscach już wspomniałem. Zostało więc jeszcze tylko napisać na co. Mowa oczywiście o połowach w Himalach, bo proceder pozyskania ryby na Południu już opisałem. Generalnie Mahseers łowi się na wędkę trzema metodami. Króluje ciężka gruntówka z kawałkiem ryby jako przynętą. Przychodzi jegomość nad głęboką jamę, których w himalajskich rzekach nie brakuje, i fruuuu... A następnie siada na stołeczku i racząc się whiskaczem oczekuje na branie. A jak już weźmie, to wynik holu zależy od grubości żyłki, jej zapasu na kołowrotku i jeszcze kilku innych mniej istotnych czynników, takich jak np. ilości spożytego wcześniej trunku.

Kolejna, zdobywająca coraz większa popularność metoda, to spinning. Do wody wrzucane jest praktycznie wszystko, co w tej dziedzinie wynaleziono, ze szczególnym uwzględnieniem wytworów bujnej fantazji amerykańskich producentów plastikowo-gumowych kalmarów i innych podobnych farfocli. Nie oznacza to wcale, że tego rodzaju przynęty są najskuteczniejsze. Po prostu są takie ładne, różowe, z brokatem, jak majtki tancerki z Moulin Rouge. I są „made in USA”. Indyjski wędkarz nie jest polskim doświadczonym wygą spinningu, łowiącym uklejki na minicykady czy kiełbie na woblerki wielkości plemnika. Przynęta ma być duża, wyraźna kolorystycznie i przywiązana do wzbudzającej zaufanie żyłki! Wędka musi natomiast spełniać jeden podstawowy warunek – powinna umożliwiać zarzucenie monstera. A jak już się można zamachnąć czymś, co ma z kilogram wagi, to nawet i sporego Mahseera można na coś takiego wyciągnąć. Zero innowacji, finezji. Brutalna siła. Ale tak ma być, bo skoro nie dysponuje się supernowoczesnymi plecionkami i wędeczkami węglowymi mogącymi zatrzymać przywiązany na końcu rozpędzony „T-34”, to co robić? Miejscowi łowią na to, co mają. I wierzcie mi, że potrafią wyciągać z wody prawdziwe potwory! Sorry, ale kolejny raz powołam się na mój największy autorytet w tej dziedzinie, tj. Misty Dhillona. Na Mahakali wyjął on Mahseera ważącego prawie 15 kg. Pokazał mi woblera, na który połakomiła się ryba. Potężna, 3-kotwicowa „Rapala” połamana była w kilku miejscach jak zapałka! Misty wywlókł ją na sprzęt do morskiego połowu Marlinów, czy inszej zarazy... Ale to jeszcze nic! Rok później sympatyczny mieszkaniec Chandigarhu pojmał na Gangesie powyżej Rishikeshu i podobno potem nawet uwolnił, Mahseera o wadze około 30 kg! Widziałem zdjęcia. Jak pogrzebiecie w Internecie, to też je znajdziecie. Doprawdy, nie znam ryby w wodzie górskiej, która dorasta do takich rozmiarów!

I wreszcie to „co tygryski (nie ludojady) lubią najbardziej”! Muszka. Corbett w swoich książkach często opisuje swoje przygody z Mahseers. Dzięki temu przynajmniej jeden rozdział wolny jest od latających ludzkich głów, nóg, wrzasków i atmosfery, przy której „Milczenie owiec” to „Bolek i Lolek”. Ale Corbett na muchę nie łowił. Wprawdzie używał wędki wyprodukowanej specjalnie do połowu łososi i takowej linki, ale przynęta była zawsze błystka wahadłowa. Więc skoro nawet ON nie łowił na muchę, to czy jest sens? Oczywiście, że jest! Tyle tylko, że nie liczmy na zrobienie konkurencji naszym przyjaciołom od martwej rybki i wielobarwnej „meduzy” znad Atlantyku. Oni są w stanie dorzucić dalej, umieścić przynętę głębiej, przytrzymać ją w konkretnym miejscu dłużej. Ogólnie – same superlatywy... No, ale przecież my sobie rąk rybimi flakami czy gumą, tą ostatnią tylko w tych konkretnych okolicznościach, nie splamimy! Ale jest i dla nas ratunek. Zwyczajnie, jak to w życiu: małe jest piękne! Jeżeli chcemy połowić Mahseers na muchę, to musimy się nastawić na małe egzemplarze tego gatunku. Oczywiście, „małe”, to pojęcie względne. Chodzi o ryby w granicach powiedzmy do 5 kg. Metoda determinuje miejsca, które będziemy obławiać. Raczej zostawmy w spokoju głębokie banie i rynny, gdzie woda pędzi z prędkością odrzutowca. Natomiast całkiem przyjemnie możemy się wyszumieć na kamienistych „szachownicach”, wlewach i końcówkach głębokich płani. Tu bytują mniejsze egzemplarze Mahseers, choć w przelocie widywałem też w tych miejscówkach prawdziwe Godzille! Uśmiech wywołują rady niektórych „fachowców”, którzy postulują, aby na Mahseers wybierać się z wędeczką klasy 4-5 AFTM. Moim zdaniem absolutne minimum to muchówka klasy 7 AFTM. Wiem co piszę, bo sam początkowo zabierałem się do tematu z „piąteczką”. Linki? Wszystkie: tonące, ale wystarczą „medium”, intermedium lub z takim „Tipem” i pływające. Ja osobiście 90% czasu łowienia poświęcam wymachiwaniu linką z intermedialną końcówką. Na wstępie wspomniałem, iż Mahseer to ryba wszystkożerna i to znajduje odzwierciedlenie w stosowanych metodach: streamer, nimfa, mokra. Muszę rozczarować wyznawców „suchara”, Oni niech lepiej pojadą nad San... Więc jak łowić i jak ja sam się do tego zabrałem? To długa historia. W sam raz na kolejny artykuł.

Przemek Lisowski

-


-


-


-


-


-


-


<< PowrótOceń artykuł >>

Autor Komentarz
Karol
Z niecierpliwością czekam na następny artykuł. Ten jest rewelacyjny. Chciałoby się choćby przez tydzień móc połowić w takich realiach.
rekin
MAJSTERSZTYK-pióra,umysłu,wyobrażni i wrażliwości Przemka."MIODZIO."
Pawel P
Fajne klenie :-)
Artykuł jak zwykle doskonały
Łukasz Dziedzic
No i się doczekałem.
Suuuuper. Co tu dużo pisać rewelacja.
Nic mi innego nie zostaje, jak czekać na kolejne opowiadanie :-)

Galeria zdjęć
Słowacja 2024
Email:
Haslo:
Zaloguj automatycznie
przy kazdej wizycie:
Zaloz konto
Gorące dyskusje
Na Forum
XXX PUCHAR ZIEM
PÓŁNOCNYCH

KOMUNIKAT XXX
PUCHAR ZIEM
PÓŁNOCNYCH Zarząd
Okręgu PZW Słupsk
organizuje w dniach
26-27.10.2024 r.
zawody muchow
Propozycje na naszywkę Forum FF

 [tally] 7

 [tally] 5

 [tally] 10

 [tally] 12

 [tally] 81

 [tally] 10

 [tally] 1

 [tally] 4

 [tally] 19

 [tally] 8

 [tally] 19

 [tally] 93

 [tally] 24

 [tally] 6

 [tally] 7
głosów: 306 więcej >>
Copyright © flyfishing.pl 2002
wykonanie focus