f l y f i s h i n g . p l 2025.09.27
home | artykuły | forum | komis | galerie | katalog much | baza | guestbook | inne | sklep | szukaj
FORUM  WĘDKARSTWA  MUCHOWEGO
Email: Hasło:
Zaloguj automatycznie przy każdej wizycie:
Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś: Załóż konto

Ostani post! Temat: Odp: AI o smaku ryb w „porównaniu” z grzybami. cd. Autor: bami. Czas 2025-09-24 19:21:43.


poprzednia wiadomosc Odp: Beznadziejna mutacja wędkarstwa muchowego : : nadesłane przez Venca (postów: 207) dnia 2010-03-09 22:21:17 z 78.157.187.*
  Witam Cię, Ostrynosie.
Już kiedyś ( w ubiegłym roku?) dyskutowaliśmy na tym forum i podjęliśmy żelazne zobowiązanie do porzucenia ZMP-owskiej formy zwracania się do siebie "Kolego".
Przeszliśmy wówczas na stosowaną powszechnie wśród wędkarskiej braci, sympatyczną formę "Ty". Niech tak zostanie.
Czy ja się czegoś czepiam? Nieee. Niech sobie każdy łowi jak chce, to jego sprawa. Ale...
Właśnie to "ale"
Dzięki mojemu sąsiadowi dorobiłem się nowego garnituru. Garnituru składającego się z szczęki górnej i dolnej, "made in POZ Wiesława Santarius-Urbaś, stomatologia"(to moja siostra).
Garnitur ten jest wygodny i "niebolący" co ważne, łatwy w obsłudze, ładnie ułożony.
W tym zakresie sąsiadowi należało by podziękować. Jak do tego, doszło? Otóż sąsiad uznał, że nauczy się grać. Na gitarze. Wiele talentu Bozia mu nie dała, postanowił zastąpić go ambicjami. Grał tak co wieczór, przy otwartym oknie, żeby i z nami, sąsiadami, podzielić się tą swoją nową pasją i wykazać nam postępy. Ale mnie od tego zaczęły pobolewać zęby. Najpierw lekko, potem stawały się coraz dokuczliwsze. I tak, z upływem czasu, zacząłem się pozbywać w mojej gębie żródeł bólu, jednego po drugim. Po czasie dwa mi pozostały, i mam je do dzisiaj, bo sąsiad się gdzieś wyprowadził. Pies mojej siostry również przestał jakoś dziwnie wyć wieczorami. Ale mam tez teraz wspomniany, nowy garnitur.
Urodziłem się niedaleko Wisły, nad Olzą. Swoją przygodę z wędkarstwem zacząłem na wczasach w Białokoszu, gdzie wspólnie (jako początkujący - pomocnik) z ratownikami z Ośrodka FWP i pewnym miejscowym strażnikiem rybackim zakładaliśmy pupy na węgorze i 200-tu metrowe sznury. Efekty mieliśmy mierne, węgorze nie chciały brać, ale tak zaczęła się moja pseudo na wówczas, wędkarska pasja.
Zapisałem się do PZW i wraz z nowopoznanymi kolegami - specjalistami, zacząłem łowić. sandacze. Na żywca. To była jedyna metoda, którą łowiłem przez bez mała, dwadzieścia lat. Oczywiście, na ilość, za 100 sandaczy w sezonie, przyznawaliśmy sobie tytuł "zandermanna". Metoda prosta, skuteczna. Wędzisko - kryka, , żyła "25", spławik z korka po winie, żywiec za grzbiet i plum do wody.
Często przejeżdżałem wzdłuż Wisły, nieraz widywałem nad krzakami tańczący w powietrzu sznur muchowy, prowadzony ręką mistrza wywijał różne esy, floresy, by potem misternie spaść na wodę. TO BUDZIŁO MÓJ ZACHWYT, KUSILO. Ale przez ten kunszt, wydawało mi się tak nieosiągalne!!!
Jeżeli czasem zdarzało mi się rozmawiać z którymś z takich mistrzów, stawałem dwa kroki dalej, w postawie wyrażającej najwyższy szacunek. Z daleka tylko łypałem wzrokiem na otwarte pudełko z arcydziełami na które łowił, nigdy bym nie śmiał nawet poprosić, żeby choć na chwilę taką muszkę wsiąść do swojej zbrudzonej krwią skłusowanych węgorzy i sandaczy łapy.
Aż przyszedł taki czas, poznałem swojego Mistrza. Też podobnie jak ja kiedyś zaczynał, łatwiej mu było przygarnąć pod swoje opiekuńcze skrzydła. Wiele mnie nauczył. Jaka wędka, jaki sznur, jakie materiały na muszki, jak się tym wszystkim posługiwać.
Po paru latach nauki, mój sznur tez wywija esy floresy, chociaż do Mistrzów daleka droga.
Precyzja „podawania” muszki w punkt też nie taka, czasem za daleko, czasem za blisko, ale za którymś razem się udaje. A o samych muszkach, które czasem sobie „umotłam”, lepiej nie wspominać. Ale jest to wszystko piękne, warto było.
Granie mojego sąsiada, które dla mnie na szczęście się już skończyło (pozwalając mi zachować dwa zęby), niczym wirtuozerii Hendrixa, Claptona, Santany nie przypomina.
O klasykach muzyki nie wspomnę.
Tak też operowanie kryką z umotłaną żyłką,( rodem wziętą od francuskich mięsiarzy), z uwiązanym na końcu wytworem na wielgachnym, krzywym haku owiniętym kilogramem ołowiu, z nawleczonym pomarańczowym kondomem, niczym wirtuozerii muszkarstwa nie przypomina. Bardziej zbliża moją wyobraźnię do starej, sandaczowej żywcówki.

Pozdrawiam.

  [Powrót do Forum] [Odpowiedz] [Odpowiedz z cytatem]    
 
Nadawca
Data
  Odp: Beznadziejna mutacja wędkarstwa muchowego [0] 10.03 08:53
       


Copyright © flyfishing.pl 2002
wykonanie focus