|
Czytam różne wypowedzi, bardzo często skrajne, wybiórcze, czy przedstawiające nieistniejące konflikty czy alternatywy albo nierealne oczekiwania i nasuwają mi się skojarzenia medyczne.
Sytuacja polskiego wędkarza przypomina mi nieco sytuację polskiego chorego na przewlekłą chorobę, powiedzmy sobie – na cukrzycę.
Wcześniej był zdrowy, jadł co chciał, pił ile chciał, brał z życia pełnymi garściami. Ale po pewnym czasie, czy to z nadmiaru alkoholu, czy ze skłonności genetycznej, czy z innego powodu, przypadkowo, podczas badań okresowych, okazało się, że ma podwyższony poziom cukru we krwi.
Lekarz zalecił mu dietę niskokaloryczna, niskotłuszczową, zachęcał do liczenia kalorii, zalecił aktywność fizyczną, zmniejszenie masy ciała, unikanie alkoholu. Ten się zapytał „Doktorze, a czy ta dieta to po jedzeniu czy przed jedzeniem?” Wiedział wprawdzie, że „cos jest nie tak”, ale uznał, że jest silny, jego to nie dotyczy, a ten doktor to głupi jest. Rodził się bunt, choc podszyty świadomościa, że "coś jest nie tak". Dołaczyło się też poszukiwanie "winnych" tego stanu rzeczy, poszukiwanie "odpowidzialnych" za wyleczenie. Więc mając w dużym poważaniu zalecenia dalej korzystał z życia, pił jeszcze więcej, bo trzeba wykorzystać to, co jeszcze jest, zanim się skończy …. „zdążyć zanim choroba zabierze”….
Pojawiły się objawy cukrzycy, znów wrócił do doktora. Ten mu powiedział, że jeszcze bardziej skrupulatnie musi przestrzegać zaleceń, a do tego zacząć wydawać pieniądze na leki. To wywołało sprzeciw. „To ja zapłacę, a niech pan mnie leczy, ale tak, żebym niczego nie musiał zmieniać. Jeść tyle co do tej pory, pić, nie ruszać się, a to, że ważę 110 kg to zawsze tyle ważyłem. Gdybym mniej jadł niż teraz, to chyba bym umarł z głodu. I do tego niech pan mnie leczy za darmo, bo mi się należy. A najwyżej, jak mnie stać, to sobie to zdrowie kupię.” Na nic zdały się namowy lekarza, że pacjent chory przewlekle musi wziąć część odpowiedzialności za swoje zdrowie we własne ręce, niezależnie od tego czy zapłaci, czy nie; że musi ograniczyć się w jedzeniu, w piciu, że musi podjąć aktywność …. To przecież jego życie i zdrowie. „Życie i zdrowie moje, a leczcie mnie, bo płacę … tyle ile ode mnie chcą. Anie ma żadnego przymusu, nikt minie nie zamknie za to, że będę wciąż jadł za dużo” – odpowiadał pacjent.
Miał wielu podobnie postępujących kolegów, więc zapotrzebowanie na wizyty u lekarzy rosło, chorych było wielu i znaczna część chodziła do lekarzy w przychodniach, a że potrzebowali częstych wizyt, nie dbając o siebie, o swoje sprawy, to musieli czekać w kolejkach do specjalistów, nawet po kilka tygodni i miesięcy. Chcieliby złowić doktora, ale tych było proporcjonalnie coraz mniej w stosunku do rosnącej liczby potrzebujących. A sama choroba? Z czasem dołączyły powikłania ze strony naczyń, serca, nerek, oczu. Trzeba było coraz bardziej skomplikowanego postępowania. A nasz chory wymyślał: a może wezmę tabletki, zapominając o diecie, ruchu, masie ciała… to z kolei skupiał się na diecie, ale lekceważył zażywanie leków …. Szukał uproszczonych rozwiązań, kombinował jak by tu „na skróty” uporać się z problemem. Nie był w stanie ogarnąć złożoności problemu, nie rozumiał, że dopiero skojarzone zastosowanie diety, aktywności, dbanie o siebie, zajmowanie się swoim chorym ciałem pozwoli na skuteczne stosowanie leków i na zatrzymanie postępowania choroby, ewentualnie na odwrócenie jej konsekwencji ….jak to z każdym procesem biologicznym. Nie przyjmował też wciąż tego, że bardzo wiele zależy od jego własnej aktywności, od zaangażowania w to, co dotyczy bezpośrednio jego samego. Że pewnych rzeczy nie da się kupić, a oprócz tego, co się kupi trzeba też własnego zaangażowania.
Wiele naszych, wędkarskich spraw przypomina takie nastawienie jak to opisane wyżej, dotyczące choroby. Do każdego z tych zdań można dopisać odpowiadające mu, a odnoszące się do sytuacji z wędkarzami i łowiskami. I nie są to wyimaginowane sytuacje – te, które opisałem wyżej są rzeczywistymi postawami i stwierdzeniami niemałej liczby pacjentów, z którymi spotkałem się w mojej praktyce. Podobnie jest z konsekwencjami organizacyjnymi takiego indywidualnego postępowania, zwielokrotnionego w zbiorowości. Tak samo zbiorowość wędkarzy zwielokrotnia indywidualny wpływ każdego z nas – tak negatywny jak pozytywny.
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski
Świetny komentarz
Pozdrawiam
jp
|