|
Ale panie Staszku!
Czasami trzeba porzucić język prawniczy i naukowy, bo bije z pana nadmiarowa ekspresja fachowości do problemu tak prostego jak dwa plus dwa. Udać na chwilę zwykłego prostego człowieka i trochę to wszystko wziąć na chłopski rozum.
Ja nie wychodzę z takiego założenia, że istota wędkarstwa muchowego jest na piedestale. Dla mnie ważniejsza jest ekologia i silna populacja dzikich ryb, a dopiero na drugim miejscu troska o to, czy wędkarz muchowy będzie imitował wszystkie czy tylko część cykli życiowych owadów. Ograniczenie przynęty zubaża istotę wędkarstwa muchowego, ale przetrzebiony rybostan obniża tą istotę prawie do cna, bo woda świeci pustkami. Nie powiedziałem przecież, aby zakazać nimfy wszędzie ale tylko na małych i średnich rzekach, gdzie znakomita większość dołków to miejsca dostępne dla krótkiej nimfy. Rzeki które bronią się swoją wielkością nie muszą mieć takich ograniczeń.
Pisze pan, że zmniejszenie limitów zabieranych ryb stanowi najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązanie. Otóż twierdzę, że tylko pozornie najskuteczniejsze. Jak wiadomo najdroższym elementem jest ochrona, która jest zaniedbana u nas właśnie dlatego, że okręgi PZW nie chcą mieć wysokich kosztów w tym względzie. W warunkach słabej kontroli wędkarzy, należy rozpatrzyć czynnik czasowej ekspozycji na łamanie przepisów. Można śmiało założyć, że limit ilościowy na większość naszych średniej wielkości rzek, jedna sztuka na dobę jest za duży. Istnieją bowiem rzeki, gdzie wymiarowych ryb jest kilka na kilometr i taki nawet skąpy limit może te rzeki utrzymywać w stanie praktycznie tak zwanego bezrybia. Zatem limity musiałyby być tygodniowe, miesięczne lub roczne, na przykład 1 sztuka na miesiąc. Ekspozycja czasowa wędkarza w tym względzie jest mała, bowiem stosunek czasu holu i zapakowania ryby do koszyka, do czasu całego łowienia jest bardzo mały. Niektórzy, przyzwyczajeni do brania co dzień rybek na kolację na pewno by tego przepisu nie stosowali i wróciwszy do domu z niezauważonym przez strażników połowem, ponowiliby łowienie w kolejnych dniach z podobnym skutkiem przekroczenia miesięcznego limitu ilościowego. Byłby to zatem martwy przepis o bardzo niskiej wykrywalności z uwagi na małą ekspozycję czasową. Co innego łowienie na nimfę. Tutaj ekspozycja czasowa jest ciągła, faceta widać z kilkuset metrów i widać, że łowi spod kija na nimfę cały czas. Nawet krótka i rzadka obecność straży od razu wychwyci obecność wędkarzy muchowych łowiących niezgodnie z regulaminem łowiska. Zatem byłby to przepis żywy, możliwy do wyegzekwowania w naszej rzeczywistości nikłej kontroli wędkarzy.
Stan populacji ryb na rzekach małych i średnich jest opłakany z uwagi na to, że rzeka nie może obronić swoich mateczników przed dolną nimfą, bo jest zbyt mała.
Reasumując:
1) Zmiany w informatorze są bardzo łatwe do wprowadzenia.
2) Dobrego gospodarza możemy się tak szybko nie doczekać, więc oddalanie tego rozwiązania oczekiwaniem na normalność jest naiwne.
3) Ograniczenie wachlarza metod połowu jest niewielką szkodą dla wędkarza, gdyż chroni pogłowie dzikich ryb – a więc to, za czym ten wędkarz tak się ugania.
4) Łowiska na których byłaby dozwolona tylko jedna nieobciążona mucha, obejmowałyby tylko rzeki małe i średnie.
5) Limity ilościowe trudniej skontrolować niż metodę połowu z uwagi na ogromne różnice w ekspozycji czasowej łamanych limitów oraz stosowania niedozwolonych metod.
6) Większa liczba nieruszanych przez nimfiarzy ryb w dołkach trudnych do obłowienia mokrą i suchą muchą, spowodowałoby lepszą kondycję stada podstawowego i większy udział tarła naturalnego na łowisku.
Zmiana w informatorze jest prościusieńka, szybka, tania i bardzo efektywna w praktyce. Czy już pana przekonałem, czy dalej czekamy na księcia z bajki co zrobi nam porządną gospodarkę na łowiskach?
P.S. Ludzie, dajcie się przekonać no….
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
|