|
A więc dobrze... Tak jak napisem pod jednym ze zdjęć z rybami na Sardynii było dramatycznie źle. Nie chodzi nawet o to, że nie złowiłem niczego sensownego. Ba, spędzając po kilka - kilkanaście godzin dziennie nad wodą; łowiąc, nurkując i pływając łódką nie widziałem żadnej sensownej wielkości ryby, jakiegokolwiek gatunku... Mimo, że podobno Sardynia to europejskie "zagłębie" morskiego wędkarstwa muchowego! Przynajmniej tak wynikało z kilku włoskich stron www, które miałem okazję przeglądać przed wyjazdem. Via email nawiązałem kontakt z Marco Sammichelim, z Medflyfish (Mediteranean Flyfishing Community), od którego uzyskałem szczegółowe informacje nt. interesujących mnie ryb i miejsc, w których powinienem ich szukać. Przygotowałem się do tego wyjazdu bardzo solidnie zarówno dokupując niezbędne wyposażenie, kręcąc muchy wg otrzymanych od Marco receptur, ćwicząc na jeziorze posługiwanie się głowicami i...analizując zdjęcia satelitarne wskazanych miejscówek. Bazując na ubiegłorocznych doświadczeniach z Katalonii nastawiłem się głównie na basy morskie (po włosku spigola) oraz na spotkanie z barakudą, które podobno dość regularnie dają się łowić w okolicach skalistych klifów. Moim największym marzeniem była jednak koryfena (wł. lampuga), którą w ubiegłym roku kilka razy miałem w zasięgu rzutu a której nie udało mi się sprowokować do ataku. Z myślą o koryfenie miałem przygotowanych kilka much imitujących małą belonę, kilkanaście popperów...i kilkaset euro w tajemnicy przed narzeczoną na wynajęcie łodzi z przewodnikiem. Koryfeny jako gatunek pelagiczny rzadko podpływają blisko brzegu. Łowi się je czasem w okolicach skalistych klifów ale najczęściej z łodzi na otwartym morzu podążając za ławicami drobnych ryb, które stanowią ich pokarm. Pływając po otwartym morzu warto wypatrywać boi nawigacyjnych, dryfujących pni, skrzynek, etc. pod którymi kręcą się zwykle małe rybki, co wabi drapieżniki w pobliże takich dryfujących śmieci...tyle teoria. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej prozaiczna, jako żywo przypominająca polskie realia. Piękna woda pozbawiona ryb. To fakt, ze nie dotarłem do najlepszych ponoć miejsc na północnym wschodzie wyspy ale łowiłem na równie renomowanych spotach w okolicach Villasimus i Villaputzu na wschodnim wybrzeżu i na zachodzie o okolicach Wyspy św. Piotra na pirsach w okolicach Cagliari...i wszędzie to samo. Po dwóch pierwszych dniach w fantastycznych miejscach, które zakończyły się złowieniem 10cm sargo na miniaturowego streamera zawiązanego na #10 wybrałem się w poszukiwaniu ryb na wycieczkę po klifach. Polecam tą metodę bałtyckim poszukiwaczom belon i troci. Nawet jeśli nie uda się wpatrzeć ryb to z wysokiego brzegu, zwłaszcza przy spokojnym morzu łatwo zorientować w układzie i strukturze dna i na tej podstawie wytypować interesujące miejsca. Od tego momentu nie miałem złudzeń, ze z rybami to tam nie jest najlepiej. Dla porównania w Katolonii pod klifami kłębiły się dosłownie stada różnej maści ryb. Pomiędzy jakimiś bliżej nie znanymi mi roślinożercami pracowicie obgryzającymi skały z glonów kręciły się kilkuset osobnicze stadka niewielkich (25-40cm) belon atakowane od czasu do czasu przez koryfeny i pojedyncze barakudy. Na skraju płytkiej i głebokoej kilkakrotnie widziałem blisko metrowe tasargale (ang. Bluefish nie znam polskiej nazwy) i jakieś ryby przypominające ostroboki. W piaszczystych zatokach o świcie i o zmierzchu w wodzie po kolana widać było uganiające się za drobnicą basy...Na Sardynii nic takiego nie miało miejsca. Pierwsze rozczarowanie przeżyłem na targu rybnym w Cagliari. Mówiąc szczerze to nie było rozczarowanie to był szok! Największy bas przywieziony przez rybaków miał może...25cm czyli w Katoloni byłby niemiarowy! W ogóle wszystkie ryby nie licząc kilku mieczników i tuńczyków były co najwyżej podrośniętymi dziećmi. Czary goryczy dopełniło wspólne nurkowanie z kuzynem naszej gospodyni. Przez dwie godziny Andrea upolował 9 (!) ryb (sargo i karmazynów) z których żadna nie przekroczyła 12 cm. Do tego zdrapał ze skał ze dwa tuziny jeżowców, które uchodzą tam za przysmak. Zjedliśmy je jeszcze żywe, natychmiast po wyjęciu z wody na brzegu na surowo. Dokładniej to było tak, że moja narzeczona grzecznie ale stanowczo odmówiła, ja zjadłem jednego z ciekawości i natychmiast poczułem się tak jakbym wypił zawartość pozostałą na dnie menzurki po warsztatach pstrągowych pana Jeleńskiego. Eli i kuzyn pożarli resztę nie mogąc pojąć naszego ambiwalentnego stosunku do jeżowców. Wszystkim odradzam. W smaku woda po płukaniu ikry a jeszcze podczas degustacji można stracić oko. W kilka dni po powrocie do Polski dostałem maila od Marco, który w tym samym czasie był z rodziną na tygodniowych wakacjach z rodziną na Costa Smeralda. W 6 wędek przez 5 dni złowili 1 (!) ok. 1 kilogramowego basa (oczywiście złowił go Marco) i po za tym nie widzieli ogona, mimo, ze przez dwa dni pływali łodziami po otwartym morzu. Przyczyny takiego stanu sa podobne jak w Polsce. Łowienie ryb w morzu jest we Włoszech bezpłatne i praktycznie nie limitowane. Można łowić dowolną metodą, z kuszą włącznie, nie obowiązują wymiary i okresy ochronne. Połowy amatorskie nie w jakikolwiek sposób limitowane. Dodatkowo wędkarstwo morskie, głównie w postaci gruntowo-spławikowej jest bardzo popularne. Popołudniami, czy w weekendy dosłownie setki wędkarzy obojga płci i w każdym wieku oblegają wszystkie dostępne falochrony nadbrzeża portów czy wystające ponad wodę większe kamienie. Każdy łowi na kilka wędek pąkując do wiader lub siatek wszystko co powiesi się na końcu wędki. Włosi a szczególnie Sardyńczycy uwielbiają bowiem ryby i wszystkie pozostałe pesci (owoce morza) i nie przepuszczają niczemu od ikry cefala poczynając na mieczniku kończąc. Do tego dochodzi ogromna presja ze strony zawodowych rybaków. Włochy mają trzecią co do wielkości flotę rybacką w Europie. Jak tłumaczył mi Marco w najbliższym czasie ma się to zmienić. Planuje się stworzenie stref zamkniętych dla połowów zarówno profesjonalnych jak i amatorskich, wprowadzenie limitów, wymiarów i okresów ochronnych i wprowadzenia licencji na łowienie. Podobno najbardziej za takimi rozwiązaniami lobbują sami wędkarze...Muchowe łowienie na Sardyni ma jeszcze jedno oblicze. Koniec listopada i grudzień to szczyt połowów na otwartym morzu (blue water). Łowi się głównie wspomniane koryfeny, barakudy, makrele ale także tuńczyki i miseczniki. Niestety to zabawa raczej tylko dla bardzo zamożnych gdyż koszt takiej 6-8 godzinnej wycieczki waha się w zależności od długości rejsu i renomy przewodnika od 250-400 euro. Podsumowując; mimo wszystko nie żałuję, że targałem ze sobą wędkę i parę kilo dodatkowego wyposażenia. Po pierwsze przez 10 dni biernego plażowania umarłbym z nudów albo wymagał potrójnej dawki znakomitych sardyńskich win i owoców morza. Polecam zwłaszcza Cannonau z rejonu Jerzu! Żałuję jedynie, ze gdy dotarliśmy w góry w centrum wyspy szalał huragan i nie dało się łowić. Miałem wielka ochotę złowić czarnego basa. Niestety nie tym razem. Na zakończenie tego nieco przydługiego watku polecam tego typu wakacje wszystkim rodzinnie zagazowanym. W tego typu miejscach stosunkowo bezboleśnie można połączyć rodzinne wakacje na plaży z okazją na naprawdę interesujące łowienie. Z czystym sumieniem mogę polecić hiszpańskie a właściwie katalońskie Costa Blanca i Costa Dorada. Taniej niż na Sardynii, zwłaszcza po sezonie i bez porównania więcej ryb. Tym, którzy nie wymagają hoteli lub chcieliby się nastawić wyłącznie na ryby radzę wybrać się dalej na zachód do Parku Narodowego Delte de l’Ebro. Pzdrw,KR
|