|
Witam
Pierwsze, to powiem, że wypowiedzi kolegów sprawiły mi przyjemność – jak pisałem post, to nie byłem pewien reakcji i czy w efekcie nie wyleją mi na głowę przysłowiowego kubła pomyj, teraz jestem zadowolony, że ta dyskusja powstała.
Chcę wytłumaczyć, dlaczego nie pasuje mi definicja ,, wędkarstwa, jako zabawy na żywej rybie,, . Chyba najłatwiej będzie to zrobić przykładami:
1) 2 lata temu z rodziną jeździłem w dorzeczu Słupi. Zwiedzałem miedzy innymi elektrownie wodne, trochę łowiłem. Rozmawiałem z pracownikiem elektrowni na rzece – o ile się nie mylę była to Skatowa. Przyznał, ze jest wędkarzem, łowi w zasadzie codziennie schodząc Skotawą do Słupi, chodzi za trocią. Jak przyznał łowi prawie codzinnie, a pozyskuje kilka ryb w roku. Tj codziennie uprawia wędkarstwo, ale z rybą jako przedmiotem bawi się rzadko.
2) W ten sposób ,jako zabawę, której przedmiotem jest żywa ryba,, można zdefiniować również zabawę z ościeniem, prądem …….
3) Mając przedmiot zabawy- np. karpia w wannie wędkarstwa się nie zrealizuje.
Określenie zabawa żywą ryba nie pasuje mi również, ponieważ w moim subiektywnym określenie to niesie brak szacunku dla ryby.- podkreślam, ze jest to moje prywatne odczucie , daleki jestem natomiast od zarzucania tego braku szacunku wobec ryby Panu, po prostu nie Pasuje mi definicja..
Przyznaje się do do świadomego stosowania no kil w latach ubiegłych w okresie gdy jeździłem na wczasy z wyżywieniem i nie potrzebowałem ryby, a nie mogłem powstrzymać się od łowienia. Przyznaję się również do tego, ze gdyby ktoś powiedział mi: jeżeli nie potrzebujesz ryby to dlaczego ją męczysz na swoją obronę miałbym chyba tylko twierdzenie, że złowiona i wypuszczona staje się ostrożniejsza, ma większe szanse uniknięcia kłusowników- a może się mylę,..może zagrożenie śmierci delikatnego lipienia po wypuszczeniu jest większe. No i może to, że obecność wędkarza nad wodą jest lepsza niż woda oddana w ręce kłusowników. Chyba dlatego spodobało mi się określenie no kill jako potrzeby a nie jako filozofii.
Nieczęsto teraz zabieram rybę z wody, bo nieczęsto łowię coś godnego zabrania.
Od czasu wprowadzenia ochrony lipienia na Dunajcu nie byłem tam- bo mogę wprawdzie pojechać na ryby i nic nie złowić, i być zadowolonym, ale świadomy wyjazd żeby go łowić C&R jakoś mnie nie pociąga…..
Osobą znaną i szanowana nazwałem Pana ponieważ tak uważam po lekturze Pana wypowiedzi i postów zwrotnych na forum, no i chciałem przypomnieć, ze odmienne zdanie nie zwalnia z szacunku dla dyskutantów, czasem na forum niektórzy o tym zapominali.
Wie Pan , ja urodziłem i wychowałem się ( do 29 roku życia ) w Krakowie, łowiłem 3-4 razy w tygodniu, znałem wszystkie kamienie w Rabie, Skawie, Rudawie, nieżle Dunajec i San. Od 14 lat życie wyniosło mnie do Waszawy- jak jeżdżę na południe i widzę, ile wody ubyło z rzek to płakać się chce…-to forum i rozmowy na nim są dla mnie jakimś substytutem i rekompensatą za nieczęste łowienie.
Z dyskusji na poruszony temat jako ważna odbieram tezę, że no kil jest bardziej potrzebą niż zasadą etyczną.
I ogólnie przyjemnie było poczytać te wypowiedzi.
Serdecznie pozdrawiam
Krzysztof Łyczek
|