|
Tak się zastanawiam, dlaczego uważa Pan, że musi się wpuszczać ryby do wody natychmiast po tym jak tylko staną sie prywatne? Ten pogląd mi właściwie pochlebia, ale dzierżawiąc Panu 5 kilometrow rzeki z czterema tysiącami dzikich pstrągów myślałem, że może łowiąc tam z przyjaciółmi - a za to bez wrogów i na wyłącznie swoją odpowiedzialność - potrafi Pan uzyskać to, co Panu najbardziej odpowiada, cokolwiek by to nie było. Czy ta oferta, poza ceną za zezwolenie, ma cokolwiek z komercji, zoo, hodowli czy innych wybranych przez Pana pejoratywnych określeń na łowiska typu put and take w najgorszym wydaniu? Czy naprawdę nie marzył Pan o własnym strumieniu, gdzie ilość ryb zależy od Pna, ilość i jakość wędkarzy także, a po kilku latach opieki nad takim strumieniem ma Pan pewność, że żyjące tam istoty włączając w to Salmo trutta i Homo sapiens umiejętnie ze sobą współżyją? I to za cenę niewygórowaną i z możliwością pomocy fachowca "na telefon"?
Ja za swoje zamiłowania opisane syntezą powyższą na pewno płacę więcej - zeszły rok zamknąłem stratą 16 tysięcy, czyli wyszło mi 1000 PLN za kilometr Raby i nikt mi na telefon ryb nie przywoził. Nie chcę zdradzać tajemnic, ale Pan Wilk też coś tam dołożył, co zresztą uważny czytelnik sam może z jego sprawozdania wywnioskować. Czy wobec tego uznaje pan za przebiegłą pogoń za zyskiem moją chęć zmniejszenia strat poprzez odsprzedanie okrucha moich marzeń innym ludziom?
Przyznaję, także lubię to co i Pan: w zeszłe wakacje pojechałem sobie do dzikej Norwegii i połowiłem lipieni do bólu i po jednym małym łososiu dziennie. Było daleko, dziko i super. Wiem, że i w Polsce są zakamarki, w których pewnie i większe ryby by można na muszkę złowić. Ale na Rabie złwi Pan łososia dopiero we wrześniu, jak ja go tam wpuszczę - i czy będzie pnana dziwić, że dniówka we wrześniu będzie ze 60% dopłatą?
|