|
Ja to oglądam z wiosną kolejki w sklepach nasiennych, gdzie od nieletnich dzieci po zgrzybiałe babcie wszyscy kupują po kilka litrów herbicydów i pestycydów. Sadzone z wiosną roślinki wodne rosną przez jakiś czas, potem nagle się poskręcają jak loczki i gniją. To samo z oliwkami. Pojawi się kilka przy dużej wodzie z wiosną, a potem ani jętek, ani jaskółek. Jeśli przypomnimy sobie, że Raba jest regulowana już sto pierwszy rok i jej osłona roślinna jest mocno naruszona, to wraz z brakiem kanalizacji i tymi herbicydami/pestycydami nadużywanymi wszędzie mamy odpowiedź, dlaczego tylko widelnice (głęboko zakopujące się w żwirze dna) i niektóre jętki (Oligoneuriella rhenana) towarzyszą muchówkom, o bardzo dużej odporności na zanieczyszczenia i krótkim cyklu rozwojowym.
Stosujemy środki zaradcze, ale raczej z arsenału rybaków, a nie policjantów. Sadzimy rośliny wodne, zarybiamy autochtonicznymi pstrągami, usuwamy nadmierne ilości bardziej odpornych na środowisko karpiowatych. Ale mimo to, największa sprawozdana ilość dzikich ryb wynosiła około 500 sztuk rocznie. A reszta (około 2000 sztuk, czyli cztery razy więcej), to adresowane dla wędkarzy zarybienie, którego osobniki nie mają szans na dopuszczenie do stołu przez lokalne klenie i brzanki i najczęściej trafiają do koszyka wędkarza na czczo.
Szatańskim pomysłem jest zarybianie łososiem: tu wpuszczony do potoków, spłynie do morza unikając kłusowników, a wróci do wędkarzy napasiony w morzu. Sotsujemy ten pomysł także, ale co do oceny jego aktualnej efektywności chyba się nie poróżnimy.
|