|
Po DOKŁADNYM przeczytaniu wszystkich wypowiedzi, po raz kolejny ujrzełem klasyczne polskie piekiełko.
Zamiast rozważać, ile diabłów zmieści się na główce szpilki, uświadomcie sobie Koledzy pewne fakty. Połów ryby w rozumieniu Ustawy, to jej ZABRANIE (zawłaszczenie, zabiicie). A więc, złowienie krótkiej ryby i NIEZWŁOCZNE jej wypuszczenie nie jest żadnym wykroczeniem, zwłaszcza że pojęcia "NIEZWŁOCZNE" nie da się precyzyjnie określić; jest to zresztą ulubiona (i bardzo wygodna) formuła prawna, podobnie jak "czyn o malej szkodliwości społecznej". Obydwa te modne pojęcia są rozciągliwe jak guma, tzn. praktycznie nic nie określają. Powracając do zawodów wędkarskich. Rozgrywanie ich na krótkiej rybie, przy zachowaniu warunków regulaminowych (jakiekolwiek by one były) jest smutną koniecznością w sytuacji, gdy z jednej strony brakuje łiowisk z przyzwoitą rybą, a z drugiej istnieje szaleństwo zawodów, rankingów, chorej rywalizacji "kto będzie lepszy", itp, przy ogromnej presji zawodników goniących za punktami, miejscami i sławą. Jeśli zdecydowana większość wędkarzy dojdzie do wniosku, że zawody na krótkiej rybie są chore, to tego rodzaju zawody padną śmiercią naturalną, bo nie będzie chętnych. Póki co, jest akurat odwrotnie, nadal trwa szaleńczy wyścig za punktami, miejscami, itp.
W tej chorej obecnie sytuacji widzę chyba jedyne wyjście: Czas pomiędzy wyholowaniem ryby a jej NIEZWŁOCZNYM wypuszczeniem powinien być maksymalnie skrócony. NIEDOPUSZCZALNE SĄ SYTUACJE, GDY ZAWODNIK MUSI BRNĄĆ PRZEZ SZEROKOŚĆ RZEKI DO SĘDZIEGO, ABY ON ŁASKAWIE ZMIERZYŁ RYBĘ. Sędzia stanowiskowy powinien być cieniem zawodnika, tzn. MUSI on chodzić za nim krok w krok, nie bacząc na to, że jest to dla niego niewygoda, gdyż niejednokrotnie taki sędzia powinien mieć na sobie spodniobuty - i to powinno być wyraźnie postanowione w regulaminie zawodów!
W końcu, czy tabakiera jest do nosa, czy nos do tabakiery? To tak na tle ostatnich MMP na Sanie (ale nie tylko).
Bardzo dawno temu brałem udział w muchowych zawodach na rzece Svratka (wtedy jeszcze CSRS) i tam każdy zawodnik miał swego sędziego, który idąc krok w krok za zawodnikiem miał dwa zmartwienia: 1. aby nie dostać linką po głowie, 2. aby iść za zawodnikiem wszędzie tam, gdzie on szedł, bez względu na głębokość nurtu. Na tamtych zawodach liczyła się KAŻDA złowiona ryba, zarówno 10 cm pstrąg jak i 35 cm lipień!
I nic złego się nie działo! A było to wtedy, gdy w Polsce nikt jeszcze nie śnił o zawodach na żywej (często krótkiej) rybie. W tamtych czasach nasze zawody muchowe na miarowej rybie JESZCZE bywałły udane, gdy ŚREDNIA na jednego zawodnika nieco przekraczała jednego MIAROWEGO pstrąga lub lipienia. Ale to historia i "to se ne vrati"!
A obecnie u nas? Pan sędzia siedzi sobie w wygodnie wybranym miejscu na brzegu i wygodnie czeka, aż zawodnik z rybą w podbieraku, po pachy w wodzie przyjdzie cały nurt, aby pan sędzia łaskawie zmierzył rybę i ją zapisał. A ile czasu (i sił) ten zawodnik NIEPOTRZEBNIE traci na tego rodzaju dojścia? Czy nie jest to chore???
Przemyśllmy więc sobie te wszystkie uwagi, no i w obliczu tej paranoicznej - w sumie - sytuacji niech potencjalni zawodnicy zaczną walkę o właściwe W REGULAMINACH ZAWODÓW pojmowanie roli sędziego stanowiskowego, o czym było powyżej.
Serdecznie pozdrawiam!
|