|
Rzeczywiście tak było i jak dotąd mamy niewiele alternatyw - możemy albo należeć do PZW albo nie należeć. Nie rzutuje to na możliwość łowienia ryb - nie należących to tylko więcej kosztuje ( a na łowisku specjalnym na Sanie - tyle samo).
Musimy się jakoś w tym znaleźć. I wyciągać jak najwięcej wspólnych korzyści z obecnej sytuacji oraz dążyć do jej poprawy. Obrażanie się na historię niewiele wnosi. Nie jestem oczywiście gloryfikatorem zaszłości z lat 50-tych ale pragmatykiem. Gdyby "ból" z powodu przeznaczania części składki na sport był nie do wytrzymania to bym się po prostu wypisał. Staszek wprawdzie wspominał o niezgodności Statutu PZW z aktualnymi wymaganiami wobec związków sportowych ale sport w PZW istniał na długo przed wejściem w życie tych regulacji. Dlatego, chcąc - nie chcąc należymy do związku, który jest także sportowym.
Nie przyznaję sie do demagogii - po prostu stwierdziłem, nie wprost ale chyba zrozumiale, że w związku z działalnościa sportową mamy WIĘCEJ światłych wędkarzy i to w dodatku takich, którzy odczuwaja potrzebę lub zobowiązanie działania na rzecz wspólnoty wędkarskiej, co widać gołym okiem. Nie przeciwstawiałbym ich innym światłym wędkarzom ale raczej "masom wędkarskim", w których często znajdowaliby sie gdyby nie zostali "wyłuskani" przez działalnośc sportową.
A to ostatnie stwierdzenie wydaje się być zgodne z treścia moich rozważań o "jajku i kurze" .
Serdecznie pozdrawiam
Jurek Kowalski
|