| |
Żerowanie ryb ma dwa oblicza, do których trzeba się umieć dostosować.
W pewnym momencie mucha musi być idealnie imitowana, ale przychodzi moment, że znacznie większa, bogata sucha, często ze wściekłym kolorem odwłoku to recepta na sukces.
Podczas jednego z Jesiennych Lipieni Sanu, gdy lipienia na Sanie było jak na lekarstwo, a mucha płynęła gęsto, łowiłem koło domków niżej PGR w Postołowie.
Zawody były na bitej, wymiarowej rybie.
Totalny brak oczek, jedyna metoda dozwolona sucha mucha.
Upływające minuty, posyłanie muchy w miejsca gdzie powinien być lipień i gdzieś w połowie zawodów z ładnej rynny podnosi się zgrabny lipień - kamień z serca, jedna rybka to przy tamtym rybostanie sukces.
Schodzę w dół, gdzieś na wysokości domku znanego muszkarza, widzę wychodzącego czterdziestaka.
Ryba dosłownie co dwie trzy minuty pewnie zbiera płynące mychy.
Stoi między dwoma dyżymi kamieniami, gdzie prawidlowe położenie muchy jest piekielnie trudne.
Stoję nad nim ponad godzinę, zmieniam wszystkie zbliżone do plynącej wielkością muchy, drań ani spojrzy, bezczelnie oczkując mi pod nosem.
Pięć minut przed końcem zawodów poddaję się praktycznie i wyciągam bogatą popielatkę na haczyku nr 14 i w zasadzie mam zamiar tylko asystować lipieniowi do końcowego gwizdka.
Pierwsze przepłynięcie, lipień wychodzi, ale jakimś cudem go nie zacinam.
Drugie położenie, wszystko zagrało i mam go na kiju.
Bardzo emocjinujący hol, zbliżam podbierak do ryby, jezszce jeden zryw i po zabawie - lipień spokojnie odplywa do rynny.
Koniec zawodów, rozemocjonowany sędzia kręci głową.
Ta druga ryba to było zwycięstwo w zawodach.
To jest właśnie cały urok zawodów.
W zawodach ryby złowiło bodajże siedmiu zawodników, tak było wówczas żle z lipieniem nad Sanem.
Pozdrawiam.
|