|
Znużony nieco dzisiejszą dyskusją na Forum postanowiłem wybrać sie na dwie godzinki na ryby. Koło domu zero... fakt, skłułem je w poniedziałek. Idę nieco wyzej, spora dziura kończąca sie wypłyceniem, dalej krótka rynna. Pierwszy rzut i siedzi, ale zaraz spada. Za chwilę branie, zacinam pusto. Dwa metry niżej wreszcie jest, dość przyzwoity lipień, jakiś chyba wędrowiec bo wcześniej tu go nie było. Znowu branie, za chwilę pstrąg, potem następny, trzeba stąd spadać. Jeszcze ostatni rzut... siedzi, w tym samym momencie odjazd dwadzieścia metrów w dół. Robi mi sie gorąco, to musi być spora troć. Dokrecam hamulec, nie pomaga. Schodzę za nią, w końcu stanęła. Mozolnie nawijam sznur, który wybrała, jest blisko ale jej nie widzę. Kolejny odjazd, nieco krótszy, znowu za nia schodzę. Przede mną głeboka szybka rynna z mnóstwem zawad, jeśli tam wejdzie to koniec. Przedzieram się krancem rynny obok krzaka. Jedno z niewielu miejs przez które nigdy nie przechodziłem. Tracę grunt pod nogami a ryba ciągnie. Odruchowo jedną reką łapie się jakiejś gałęzi i tak wiszę w wodzie spychany przez nurt nie mogąc się wydostać. W drugiej ręce wędka na końcu której szaleje jakaś ryba. W końcu namierzam pod nogami kłodę i powoli wycofuję się. Przechodze na drugą stronę, czuję już tylko bierny opór. Koniec złudzeń. Jedna nimfa wisi na podwodnym konarze, druga urwana. Zresztą z żyłką 0,12 nie miałem wiekszych szans. I choć ryba i tak wróciła by do wody, pozostaje rozczarowanie i szereg pytań. Ile mogła mieć, czy może był to morski tęczak, może łosoś, a może olbrzymi potok ...?
Łowię ładnego lipienia, potem kolejne. Nie sprawiają mi jednak satysfakcji... w ogóle co to za ryby, takie małe i nic nie walczą... Na koniec jakiś czterdziestak trochę poprawia mi humor. Dotykam go ręką, przyjemna woń tymianku unosi się w chłodnym, stojącym powietrzu... Czas wracać , dzisiaj i tak już nic ciekawszego się nie wydarzy.
Witek
|