|
Jakby z innej bajki ale bywa i tak... . Czerwiec rok temu, okolice "czerwonej skałki' poniżej Sromowców. Około szóstej rano - mniej wiecej w połowie, moze trochę ponizej, płani od naszej ,polskiej strony".
Trochę kłoptliwe miejsce do rzutu- z tyłu krzaki i mur oporowy, a woda oczywiście 'po pachy". Na końcu "sink tipa" ciężki , ciemny streamer. Brania rzadkie- ale ' coś sie dzieje'.
W pewnym momencie coś jak lekkie przytrzymanie muchy wolno prowadzonej, nisko i po długim łuku w poprzek nurtu.Pociagam sznur a na końcu jest ..ryba !. Przymurowała i jakby szarpała głową. Czuję zimny pot na karku- od razu przypomniały mi się opowieści o gigantycznych 'głowach' wyciaganych z tej płani.Kilka metrów ponizej miałem rok temu piekne branie na wysoko prowadzonego stremera- koło na wodzie jak po skoku dorosłego człowieka. Moze to ta sama tylko podrosła ? Ryba trzyma się dołka i zatacza koło.Nie forsuję holu ;z duzymi trzeba metodycznie i spokojnie. Ani chybi "głowa"- niby czerwiec , zakaz połowu/ na tym odcinku tak jest/ ,ale przynajmniej zobaczę ja z bliska. Na bank koło metra. Po kilku sekundach- podnosi z dna i idzie w moim kierunku , cały czas trzepiąc łbem. Adreanlina powoli uderza do głowy , ale coś pzestaje mi sie podobać. Wreszcie kiedy blisko 40 cm leszcz zaczepiony za grzbiet wypływana powierzchnie juz wiem co przestaje mi się podobać.
No coż , ale te emocje przez pierwsze sekundy...
Pozdrawiam.Andrzej
|