|
Pamiętam dokładnie dzień kiedy po raz pierwszy łowiłem na tę muchę. Był zimny i deszczowy czerwiec, na rzekach wszędzie wysoka i mętna woda. John, mój ówczesny szef zaproponował wyprawe na jedno z niewielu pobliskich jezior. Spring Hill, niewielki rezerwuar wody pitnej dla kilku pobliskich wsi zarybiany był regularnie pstrągiem tęczowym, bassem i bluegillem. Po drodze, John wstąpił do nieistniejącego już sklepiku wędkarskiego w Moscow, Idaho i z szuflady z muszkami wyłuskał dwie muchy uwiązane na haczykach numer 6. „Jedna dla ciebie, druga dla mnie. Nie będziesz potrzebował niczego innego”.
Nad wodą John wręczył mi muchówkę z tonącym sznurem, zwodował canoe i wrzucił do środka sporych rozmiarów wiadro po farbie. „Dryfkotwa” – wyjaśnił. Strategia połowu była prosta. Wiosłowaliśmy pod wiatr, wyrzucaliśmy dryfkotwę, zarzucaliśmy muchy na tonącym sznurze i powoli spływaliśmy z wiatrem. Za jednym spływem wyciągaliśmy 6-8 ryb. Rzeczywiście, potrzebowałem tylko jednej muchy.
Ostatnia, bardzo przyjemna i inteligentna dyskusja na flyfishers.pl na temat muszki na wodzie stojącej ożywiła te wspomnienia i przedwczoraj wyciągnąłem z pudełka ową muchę: Montana Nymph. A gdy zacząłem szperać w notatkach, książkach i sieci na jej temat, sprawy potoczyły się jeszcze bardziej interesująco.
Maciej Pszczolkowski
muszkiipaluszki
|