|
"Skoro potokowiec się rozmnaża, to po co nim zarybiać? Niechże sobie żyje, jak skowronek czy sójka, a my wpuszczajmy tęczaki i tylko je łówmy. Tak będzie lepiej dla środowiska.
Tak na marginesie: czy jest choć jedna rzeka w Polsce, która by miała interesującą ilość potokowców z naturalnego tarła? Czu może za wędkarskie pieniądze ukrywamy fakt nieprzydatności wód do bytowania pstrągów poprzez maskowanie ich nieobecności zarybieniami?"
Właściwie to zarybienia mają na celu wyrównanie strat jakie rzeka ponosi na skutek naszej nadmiernej aktywności w pozyskiwaniu mięsa i myślę że wprowadzenie całkowitego zakazu zabierania ryb doprowadziłoby do tego że w rzece pływało by ich naprawdę dużo. Ilość gniazd tarłowych które można było oglądać w tym roku na Dunajcu w obrębie OS Dunajec była naprawdę imponująca a i na ogólnodostępnych odcinkach było ich bardzo dużo. (...)
Nadmienię również że uważam iż duża liczba wędkarzy korzystająca z określonego łowiska poniekąd wpływa na jego ochronę przed kłusownikami (pod warunkiem że nie eksploatują go sami w nadmierny sposób) którzy chyba raczej jednak wola bardziej ustronne odcinki na których wędkarze pojawiają się raczej rzadko. Co do Tęczaka i Potokowca to Pańska koncepcja "Skoro potokowiec się rozmnaża, to po co nim zarybiać? Niechże sobie żyje, jak skowronek czy sójka, a my wpuszczajmy tęczaki i tylko je łówmy. Tak będzie lepiej dla środowiska." jest moim zdaniem jak najbardziej słuszna pod warunkiem że Potokowiec będzie objęty całkowitą ochroną a Tęczakiem będziemy zarybiać w racjonalny sposób. W każdym innym przypadku zarybianie rzek Tęczakiem nie ma raczej według mnie sensu.
Tak naprawdę to musimy sobie uświadomić że to w głównej mierze my wędkarze a w przypadku Dunajca my wędkarze muchowi jesteśmy przyczyną tego że bez zarybień ta rzeka już dawno była by pustynią.
Panie Wojciechu,
Instynkt jest siłą ogromną. Stąd te "gniazda tarłowe" w miejscach, w których "normalnie" wcale by ich nie było, bo potokowce podążyłyby na tarło do źródłowych partii rzek, gdzie są tarliska. Ale one nie wiedzą dokąd, bo ich instynkt "homingu" nie został wzmociony przez pochodzenie z tegoż środowiska, a do wylęgarni nie mają dostepu.
Czuąc "zew natury" muszą gdzies wygrzebać gniazdo w żwirze ... tylko czy z tego coś wyrośnie? Podobnie jak gdzieś tu wspominanym tarle w wodach pełnych różnego "syfu" gdziekolwiek na świecie?
Jeżeli jednak tak, jeżeli wylęg jest w stanie przeżyć, wyżywić się, wyrosnąć, dorosnąc, to "chwała mu za to"....
Sam nie wiem czy ryby, które łowimy pochodza z tarła naturalnego czy z zarybień. Bo z jednej strony jest problem z tarliskami i miejscami wychowu narubku w rzekach, a z drugiej - mało prawdopodobne zeby z rybek kupowanych za "stówkę" wpłacaną w ramach składek wyrosło aż tyle ryb ile się lowi. Więc nie wiem na ile zarybianie maskuje niewydolnośc naturalnego tarła, a na ile naturalne tarło maskuje niewydajnośc sposobu zarybiania prowadzonego w naszych rzekach.
Sposobów na prowadzenie zagopspodarowania jest wiele, wymagają analizy przydatności w kazdym z łowisk, a na kontynuowanie tego, co robiono "od zawsze", często wbrew racjonalności, nie stać żadnego z uzytkowników rybackich. Najlepiej wie o tym Józef Jeleński, który liczy i analizuje. Sytuacja "laboratoryjna" wytworzona w tym jednym obwodzie rybackim, który ma do dyspozycji, jest warta wykorzystania przez tych, którzy dysponują wieloma obwodami rybackimi o róznej wartości, które można zagospodarować na rózne sposoby, w zaleznosci od warunków, potrzeb i mozliwości. Warunkiem jest zerwanie z oczekiwaniem, żeby było "po równo". Oraz ogarnięcie całości zagospodarowania, żeby eksploatacja nie była nadmierna. Nieprzypadkowo łowiska w regionach o dużym zaludnieniu a ograniczonych zasobach są wyposazone w ogromną liczbe restrykcji sprowadzających odnawianie i eksploatacje do w miarę zrównoważonego poziomu. Wpuszczanie czy wypuszczanie ryb jest wtórne do tych podstawowych warunków.
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski
|