|
Arturze - nie zdążyłem Ci odpowiedzieć, bo inni mnie wyręczyli, więc nie będę się powtarzał. Za to, podobnie jak i Ty, zadam Ci jedno proste pytanie:
Czy, będąc rybą, wolałbyś po złowieniu dostać kamieniem w łeb i wylądować w koszyku? (To wariant optymistyczny - częściej ta ostatnia czynność jest poprzedzona wyślizgnięciem na kamienie, bo przecież pstrąg lubi sobie poskakać, a i łusek będzie mniej przy skrobaniu, że o mierzeniu, długotrwałym rzecz jasna, nie wspomnę, bo a nuż ten brakujący centymetr to tylko efekt złudzenia wzrokowego).
Czy może wolałbyś - po wyholowaniu i zmierzeniu, co prawda - z dziurawą wargą i mniejszym lub większym stresem - ale jednak odzyskać wolność?
A o nimfę, to miej pretensje do cytowanego tutaj Skues'a, a nie do zawodników. Wierz mi, ryba naprawdę ma w głębokim poważaniu to, czy zawisła na haku nimfy czy katalogowej, przecudnej urody suchej muszki.
Nie bardzo też rozumiem dlaczego tak alergiczną reakcję u niektórych ludzi wywołuje hasło nimfa, natomiast taki streamer już jest cacy, mimo, że jest on w swej istocie bardziej czymś w rodzaju "kulawego spinningu" niż metodą muchową.
I - na koniec - kwestia oddziaływania "sportowców" na młodzież. Być może większość młodych rzeczywiście rozpoczyna od nimfy. Niemniej - jeśli chce odnosić sukcesy wędkarskie - szczególnie w zawodach - bardzo szybko przekonuje sie, że uniwersalność nimfy to tylko wyolbrzymiony mit. I jest ów młody człowiek niejako zmuszony do opanowania innych metod oraz do dobierania optymalnej z nich w zależności od charakteru łowiska. Skoro nie bywasz na zawodach, to zapewne nie wiesz, że standardem jest przygotowanie przez zawodnika trzech wędek: ze sznurem tonącym (streamer), z pływającym (sucha mucha, mokra, małe nimfki) i wędki z zestawem nimfowym.
Tak więc - nie obawiałbym się, że "klasyczne" metody odejdą w zapomnienie. To tak samo, jak np. fotografia nie wyparła malarstwa a grafika komputerowa klasycznej akwaforty.
|