|
Powiem tak: obowiązuje przekonanie, że Pan Bóg odejmuje od limitu dni do przeżycia te, które spędza się z wędką nad rzeką. Pewnie Frank Sawyer, legendarny angielski river keeper, musiał się zdrzemnąć i wędka mu z ręki wypadła, bo umarł samotnie na rybach nad swoją rzeką w wieku 85 lat. Tony Pawson zdobył muszkarskie mistrzosto świata w wieku 65 lat, a potem jeszcze zorganizował mistrzostwa świata w Anglii. Był kiedyś radiooperatorem w brygadzie karpackiej pod Monte Cassino, zawodnikiem rugby, który z wędką przemierzył wszystkie kraje Commonwelth-u w pogoni za punktami, siniakami i pstrągami, a w Hiszpanii mając właśnie te 65 lat zażerał się nadziewanymi prosiakami i olbrzymimi stekami z byków ściągniętych z areny stosują taktykę zawodnika muchowego umiejętnie wybierającego miejsce do połowu napakowanego talerza. Łapał za frak kelnera (lub za spódniczkę kelnerkę) i mówiąc że się spieszy na losowanie wydzierał im z ręki pierwszy talerz przyniesiony do sali. Pałaszował, przesiadał się w inne miejsce, wymiatał następny talerz już w kolejności, a czasem jeszcze załapał się na trzeci przed deserem. Trzeba go było widzieć jak ćwiczył przed posiłkiem w Lesku nazwę potrawy "paprykarz cielęcy", żeby się załapać na potrójną porcję. Ci co nie wędkowali nigdy nie bedą mieli takiego zdrowia i bez łykania tabletek nie bedą w stanie zjeść nawet połowy porcji prawdziwego t-bone steak z dobrej knajpki w Hiszpanii.
Co do wody - nie wiem kto to wymyślił, ale w okresie krótkich i wyślizganych woderów, czyli w latach 70-tych, częsta była kąpiel w listopadzie czy grudniu, a zimy wtedy nad Dunajcem były tęgie. Nazywało się to "wejść pod skórę" i nie pytaliśmy się czy, ale pytaliśmy się: "ile razy weszłeś wczoraj pod skórę?" tak zupełnie grzecznościowo i przyjaźnie.
|