| |
Wiesz Paweł, mam podejrzenia, że kiedy 35 lat temu wziąłem spining pstrągowy, to mogły takie rzeczki jeszcze być, chociaż wiemy, że PZW istnieje od początka lat 50-tych XX wieku i ostre zarybienia pstrągiem były już w latach 60-tych, a powojenni "pstrągarze" w tych latach już działali. Szkoda, że do tej pory nie znalazł się nikt, kto przeszukałby archiwalia PZW, PGRyb. pod kątem prowadzonej gospodarki pstrągowej. Wiem, że część z tych danych już nie istnieje, ale na podstawie różnych innych źródeł, można jeszcze coś odtworzyć, bo to raptem 50 lat. Odkrywałem na Powiślu, Warmi i Mazurach takie siurki lub ich odcinki, że podejrzewałem, że może tam występować populacja rodzima. Jednak liczba "pstrągarzy" drastycznie wzrastała i środowisko zaczynało się zagęszczać. Ja osobiście w niektórych aspektach rozumiem L.D., bo sam to przeżywałem. Odkrywałeś jakąś rzeczkę, pieściłeś ją jak ukochaną kobietę, dbałeś, a potem przyjaciel, którego wprowadziłeś do domu okazywał się Judaszem, bez opamiętania czerpiącym z jej zasobów, aż do ich wyczerpania. Do tego doszły wydry, norki, kłusownicy z agregatami, melioranci i Bóg wie jeszcze kto i co. I skoro brakowało pstrągów, to trzeba było zarybiać. Do zarybień instytucjonalnych dochodzili tzw. "wiaderkarze", którzy potajemnie zarybiali sobie tylko znane rzeczki, być może mieszając ostatnie naturalne populacje. Teraz, to już rzeczywiście można tylko mówić o populacji "dzikiej" - kundelków. Ktoś tam napisał, żeby doczekać się znowu populacji charakterystycznej dla dorzecza, rzeki, to trzeba około 400 pokoleń. Najwyższy czas, żeby mądre głowy wypracowały jakiś ogólnopolski program prowadzenia gospodarki pstrągowej i zacznijmy odliczać do 400. Do tego potrzbna jest jednak dobra wola wszystkich decydentów: meliorantów, urzędników samorządowych i rządowych, inwestorów (wytłumacz człowiekowi z kasą, żeby zrezygnował z budowy stawów, MEW, zalewiska), PZW, a na koniec wędkarzy indywidualnych.
Pozdrawiam w walce o nasze ukochane rzeczki
|