|
Dobrze, że mnie ktoś obronił. Zażartować nie można czy co? chodziło też o to, zeby zwrócić uwagę na to, że pewne cele można osiągnąć taniej i skuteczniej nie sięgając do być może ryzykownych rozwiązań. Bo zarybiajac tęczakiem ryzykuje się niewiele lub nic, a tęczakiem lub potokowcem GMO jednak.
W wątku powyższym przewija się przekonanie, że zarybianie służyć ma rybom i przyrodzie. Otóż ja uważam, że zarybianie wypełnia zapotrzebowanie ludzi, a nie przyrody czy konkretnie ryb, którym jest nieobojetne, czy na stałe im ktoś odmieni genotyp przez zarybianie obcą rasą. Toteż rozróżniam dwa rodzaje biomanipulacji zarybieniowej: (1) zarybianie miejscową odmianą hodowaną ex situ dla jej odbudowania, rozpowszechnienia itp, oraz (2) dostarczenie ryb wędkarskich. Na niektórych rzekach nie da się gospodarować ograniczając się do strategii (1), nawet nie pozwalając zabierać ryb. Czyli trzeba by było dla sukcesu przyrodniczego zabronić wędkowania wogóle - a takie rozwiązanie dla mnie, jako wędkarza, jest nie do przyjecia. Toteż dopuszczając strategię (2) trzeba dla niej wymyślić najtańszą i najbardziej bezpieczną formułę. Oraz myśleć, żeby poprawić środowisko aż do granicy, gdzie strategia (1) dla wędkaryz wystarczy...
Proszę też wziąć pod uwagę, że gospodarz wody, bez względu na jej jakość musi myśleć racjonalnie w perspektywie nie tylko kilkudziesięcioletniej czy kilkuletniej, ale także na okres najbliższego sezonu, przeliczając wpływy i wydatki. Mało wędkarzy i mało pieniędzy przez kolejne lata oznacza pogrzebanie planów perspektywucznych.
|