|
Kiedyś widziałem w Sromowcach bardzo miłego muszkarza, który zdawał się mieć dość ciężkie nimfy na kiju. Po wyjściu z wody przy okazji rozmowy pochwalił się swoim "zestawem" poleconym mu przez zięcia. Otóż za dolną nimfę robiła 5 g kulka ołowiu ! Co więcej mówił o tym jako o pomysłowym patencie pomorskich wędkarzy i twierdził że takie obciążenie jest w 100% legalne...
Z tego co wiem to "na Pomorzu" mają więcej takich pomysłów. Choćby zaginanie haka w dolnej nimfie. Nie zadziora, tylko całego kolanka haczyka, tak by grot wchodził w materiał tułowia. Dzięki temu napakowana ołowiem nimfa nie ma prawa się o nic zaczepić, a wiadomo że lipień zaatakuje i tak tylko skoczka.
Osobiście lubię łowić na krótką nimfę i są miejsca gdzie tylko naprawdę ciężki zestaw ma sens, ale myślę że powinny być pewne granice, bo łowienie takimi pseudonimfami wg mnie niczym nie różni się od zakładania na muchówkę robaków. Podobnie "zacinanie" każdego przepłynięcia nimf. Parę lat temu na Dunajcu był taki zwyczaj, że przy wyjęciu nimf z wody szarpało się nimi z całej siły. Była to nawet oficjalnie przyjęta metoda, na wypadek brania pod koniec fazy prowadzenia. Efekt-setki ryb wyszarpywano ordynarnie za brzuch czy grzbiet i jakoś nie wracały potem do wody...
Tak więc widać, że tego typu problemy są powszechne, a robak na muchówce nie musi być wcale jedynym występkiem. Mam nadzieję, że takich sytuacji będzie coraz mniej, jednak kontrole niewiele tu dadzą, bo chodzi tu głównie o poprawę mentalności wędkarzy. I nie chodzi tu tylko o muszkarzy tylko o każdą dyscyplinę. Jak łowię na spławik, nawet na filety czy robaka to zakładam haczyk bezzadziorowy , bo wiem że łapie się dużo drobnicy, a w ten sposób jest znacznie mniej okaleczeń. Tymczasem większość wędkarzy czeka z zacięciem do ostatniej chwili, ma zadziorowe haki i potem wyszarpuje ostrze z wnętrza ryby, bo nawet nie posiada odpowiednich kleszczy. I uważa się to za normę, a w świetle przepisów jest w 100% dozwolone.
Pozdrawiam Bartek
|