|
To chyba nie to. Zasady na tym łowisku są w kierunku no kill, ale to jest takie odchylenie "oszczędnościowe", bo ryby co prawda trą się na piasku w trzcinach, ale nic z tego nie wynika. W ten sposób uzyskuje się trochę zdziczałych ryb, cennych dla wędkarzy, którzy kłując je niemiłosiernie bawią się nimi przez całe lato, a po zimie i tak się nie można doliczyć tych "zaoszczędzonych" ryb. Chyba zapomniano, że ryba w łowisku kosztuje najtaniej - i pieniądze szły na ochronę, warunki lokalowe i otoczenie jeziora. Zamiast na pstrągi wydawano pieniądze na sztuczną "bioróżnorodność" karpiowo-sumowo-jaziową.
Ze spinningistą łowiłem raz w jednej łódce na jakichś zawodach na Piasecznie i ze zdumieniem stwierdziłem, że sprzęt ten pozwala przerzucić przynętę ponad uchem muszkarza w obszar zarezerwowany dla partnera w łodzi. Nigdy nie próbowałem takiego manewru muchówką, bo by mi się nie udało nie splątać z partnerem. Obserwowałem także jak wygląda no-kill po odczepieniu z malutkiego wobblera z trzema kotwicami po zrobieniu tylko pieciu zdjęć. Był to wysportowany i smukły tęczak, który musiał przesiedzieć wieki na Piasecznie, aby trafić na mojego partnera. Chyba właśnie ten wyjazd był moim ostatnim na to łowisko, ale się nie zarzekam: dwukilowy potokowy na suchą, lub pościg na elektrycznym silniku z suchą "sieczką" za tęczakiem powoli wędrującym pod powierzchnią wody i zbierającym coś od czasu do czasu, to nieprzemijające wspomnienia.
|