|
Szyderstwem, podszytym obłudą nazywam krytykowanie tego, czego nie potrafi się dokonać samemu.
I zamiast ogólników, proszę konkretnie, tylko na te wywołane wcześniej tematy:
Jak osiągnąć "stan nasycenia". Ile to jest, bo jeżeli chcecie z tego rozliczać, to nie nie można powiedzieć tak sobie. Wreszcie, kto ma decydować, czy stan takowy został osiągnięty.
Ile zanęt wolno i gdzie.
Bo ta ustawa, jak i żadna inna tego nie załatwi.
Zarzucanie Józefowi, że nie lubi urzędników, bo boi się kontroli, to zwykłe chamstwo. Może wreszcie urzędnicy skontrolowaliby wypełnianie założeń operatów przez PZW, bo prywatnych kontrolują zdecydowanie bardziej. Jak do tej pory, na wszystkich dokumentach zarybień, które dokonałem, figuruje podpis obecnego przy tym urzędnika (lub urzędników bo bywało i trzech) RZGW.
I jakie piękne prześliźnięcie, po zmianach wywołanych antropopresją. Nie pozostawia wątpliwości z kim mamy do czynienia. Jeżeli nie rozumiecie, że środowisko odgrywa decydującą rolę w tym co żyje w wodzie, to nie mamy o czym rozmawiać.
Proponuję zacząć od siebie. Wędkarzem (zrzeszonym) jestem od 31 lat, rybakiem dopiero od 22, (skąd ta wiedza o moim cholesterolu, większa niż moja własna ). Nie biorę zatem niczyjej strony, natomiast jestem przebrzydłym realistą. Fakty są bezlitosne. 3/4 szczupaka (najważniejszego drapieżnika, jeżeli juz o tym mówimy) wyjmują wędkarze. Kłusownictwo wędkarskie (ryby niewymiarowe, w okresie ochronnym itp) skalą wielokrotnie przekracza rybackie. Przy okazji, to co przez wędkarzy jest uważane za kłusownictwo uprawiane przez rybaków, bardzo często nim nie jest. Na własne oczy, widziałem w necie zdjęcie odłowu stawu opisane jako przejaw bezprzykładnego kłusownictwa. Strony nie pomnę, ale była właśnie o kłusownictwie.
Przykłady mogę mnożyć, ale mi się nie chce. Szkoda mojego czasu.
Z mojej strony EOT.
|