|
Było to pewnego lipcowego dnia, 1989 roku. Właśnie jechaliśmy z ojcem na Dunajeec "Zakopianką", gdy nasz poczciwy Wartburg odmówił posłuszeństwa, dosłownie na moście pod którym płynęła Kszczonówka...
Naprawa zajęła kilka chwil...Napoktana przypadkowo gospodyni zaproponowała kwaterę w Kszczonowie...
Zmierzch spędziłem z muchówką nad potokiem...Pamiętam jak dziś jej skalne koryto, szmaragdowe dziury...gaszcz łopianów...
Klejonka, czeski sznur, niezgrabne sierścuichy z drewnianego pudełka...
Chrusty...
Miliony owadów zasypujących dolinę rzeki, pokrywających ręce, twarz, wchodzących do uszu...
Ten purpurowy zachód słońca i te cudowne złote pstrągi z mrocznych jam, mieniące się ostatnimi blaskami zasypiającego dnia...
Ten powrót mglistą polaną, zapach śierkowego dymu i mgły...
Krzczonówka. Podobno najwartościowsze są spontanicznie zawarte znajomości...
Panie Józefie Powodzenia!!!
Chętnie znowu odwiedzę Kszczonówkę. Pozdrawiam!!!! Mikołaj
|