| |
sądzę, że brakuje Ci kolego troszkę dystansu i humoru (przynajmiej w tym tekście - żeby znów nie obrazić ).
A ja tak nie sądzę. Mam prawidłowy dystans do zycia i bardzo dobre poczucie humoru. Ale czasami niewszystko jest śmieszne.
Mój pradziad, który żył na początku XXw., miał koncesję na połów dunajeckich łososi i troci. Łowili je sieciami, ale nie tak jak kłusole, którzy zastawiali na kilka dni siatki wzdłuż rzeki zagradzając rybom drogę na tarło, ale stosowali dwie sieci, które obciążone ciągnęli z góry i z dołu, ściskając ryby na niedużym obszarze. Potem wypływali łodzią i ościeniem wyławiali co największe sztuki. Mieli określony limit połowu (bodaj 30 sztuk miesięcznie). Takich rybaków było nad Dunajcem bardzo dużo i pomimo, ze corocznie odławiali spore ilości łososi, ryb w rzece nie ubywało. Aż do pewnego A.D. 1934, w którym oddano do użytku zaporę w Rożnowie. Od tamtego czasu do wielkiej rzadkości należy złowienie w Dunajcu troci, o łososiu nie wspomniawszy. Wtedy odłowy, nawet intensywne, nie powodowały istotnej zmiany rybostanu rzeki. Dziś jest inaczej - na wskutek gospodarczej działalności człowieka trzeba samemu ograniczać się w połowach, bo niemal każdy pstrąg jest na wagę złota.
Czy jednak właściwym sposobem na zachęcenie innych do wypuszczania ryb jest ich obrażanie, zwłaszcza że nikt z Kolegów no-killowców nie zna ludzi, których nazywacie mięsiarzami. Nie wiecie jaką mają sytuację materialną, w jakim środowisku się wychowali, kto wpajał im wartości moralne etc.
Ja wychowałem sie w małej wiosce nad Dunajcem gdzie okoliczni mieszkańcy od zawsze łowili ryby w rzeczkach wszelkimi dostępnymi środkami. Nie znali takich pojęć jak: limit, okres, czy wymiar ochronny. Dla niejednej rodziny tych kilka ryb było jedynym "mięsem" jakie jedli w ciągu tygodnia. A tu przyjeżdża jakiś mądrala strażnik z miasta i mówi im że trzeba mieć kartę, płacić astronomiczne dla nich opłaty i jeszcze przestrzegać jakiś regulamin. Kiedy oni od dziada pradziada korzystali z pożytków i dobrodziejstwa rzeki i tylko dzięki temu niejednokrotne (np. w zimie czy na przedwiośniu) nie chodzili głodni.
I kiedy ja, wychowując się w takiej społeczności i mając trochę lepszą sytuację materialną, zacząłem stosować regulamin to zostałem uznany za dziwaka. A kiedy po pewnym czasie zacząłem wypuszczać część ze swoich pięknych dużych ryb, to miejscowi uznali mnie za głupka. A ja wypuszczałem je nie dlatego, że łowiłem ich tak wiele, ale dlatego, że często żal mi się robiło zabić tak pięknego stworzenia Bożego. I nikt mnie wtedy nie zachęcał do wypuszczania, a nawet presja była odwrotna (po co takie marnotrawstwo?), ale robiłem to z własnej woli. Do dziś, pomimo że mieszkam obecnie w Krakowie (ale często odwiedzam tamte strony), jestem tam uważany co najmniej za dziwaka. I było bardzo trudnym przezwyciężyć presję otoczenia, dlatego nie jest mi do śmiechu i ranią mnie wypowiedzi Kolegów, którzy każdego kto zabiera choćby kilkanaście ryb łososiowatych w roku (czyli i mnie) nazywają mięsiarzem i atawistą.
Punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia. Czy żaden z Kolegów, którzy obecnie wyznają ortodoksyjnie zasadę no kill, nie zabierał nigdy wcześniej ryb (nawet na początku swojej przygody z wędką?)? Albo czy swoich Ojców i Dziadków, którzy byli wędkarzami Koledzy też nazwą mięsiarzami (bo dawniej nie było osób które by wypuszczały wszystkie złowione ryby)?
A czy nie lepszym sposobem zamiast obrażania innych jest pokazanie piękna i dobra, jakie wypływa z darowania życia, jeśli nie wszystkim, to choćby większości złowionych ryb? W taki życzliwy sposób powinni Koledzy agitować do wypuszczania tych pięknych zwierząt, a nie poprzez przyklejanie im niechlubnych epitetów. Bo zakładam się że żadnego w ten sposób nie nawrócicie na swoją drogę.
A ja nadal będę czasem zabierał ryby, choc niewątpliwie powoli będę ograniczał ich liczbę. Czasem aby radość z wędkowania była pełną, warto po udanym połowie usiąść z przyjaciółmi przy ognisku, nad brzegiem ukochanej Rzeki i delektować się niebiańskim smakiem szlachetnych ryb, wesoło gwarząc i wspominając minione porażki i sukcesy. Bo we wszystkim trzeba mieć umiar i zdrowy rozsądek.
Pozdrowienia Michał Cebula KGW Flyfishing Team
PS. Czy nadal Kolega uważa że brak mi dystansu i poczucia humoru?
|