|
Przedwczoraj przybyło rano dwóch Czechów, którzy od dawna zapowiadali się na 5 dni no-kill, dzięki artykułowi kolegi M. Hasa w RYBARSTVI. Przeczytałem ten artykuł, sprawiedliwy, nawet nie za bardzo zachwala. Ale pod wieczór koledzy z Czech spakowali się i pojechali na Słowację. Nie złowili tęczaka w parku i na lotnisku, a po ich minach widziałem, że są potwornie rozczarowani. Nie pomogła nawet darmowa licencja: rozumiem to doskonale, lepiej zapłacić i mieć jakieś drzewko i krzaczek w polu widzenia niż nie płacić nic i tylko koparki i burczące samochody na zakopiance. Potwierdziłem im, że nie ma sensu przyjeżdżać z daleka nad Rabę, szkoda benzyny.
Co do rzutów, to może nie trzeba 50 metrów, wystarczy 15 do 20, ale zrozumiałem, że koledzy łowicie w poprzek nurtu: ja stoję przy głębokim brzegu i rzucam lekko skośnie w dół rzeki, długo trzymam i powolutku ściągam Soldier Palmer i kiełżyka lub March Brown, a wieczorem Vivę. Czasem w zbyrkach spróbuję "maczanej", ale woda jest bardzo niska i miejsc na "maczaną" porawie nie ma. I łowię aż do wieczora, jak już muszę.
|