|
Właśnie napisałem bardzo szczegółowy opis mojego pobytu nad Białką Tatrzańską, ale cały tekst się skasował ... , więc zamieszczę teraz tylko krótki opis.
Wczoraj rano zostałem wywieziony nad Białkę Tatrzańską (tak to jest jak się nie ma własnego transportu), ale nie narzekam, bo bardzo lubię tą naszą, podhalańską rzekę.
Wędkowanie zacząłem od samego ujścia do Jeziora Czorsztynskiego. Na streamera złapałem tam tylko upierdliwego szczupaka, ale godne odnotowania jest dziwne zachowanie się leszczy. Dziesiątki tych ryb, ku mojmu zdziwieniu, pływały tuż przy brzegu i krążyły wokół moich woderów bez cienia strachu. Można je było brać do ręki. Nie bardzo rozumiem dlaczego tak się zachowywały (tarła teraz nie mają przecież), ale podejrzewam, że niski stan wód zmusił je do przeniesienia się do lepiej natlenionego miejsca. Chwilę obserwowałem te tańczące w kólko ławice i wyniosłem się dopiero kiedy pojawiły się głodne czarne bociany. Nie chciałem im przeszkadzać w "leszczowym śniadaniu" (z tego co widziałem brały tylko małe sztuki, żarłoki).
Następnym moim przystankiem była dziura i płań tuż pod mostem na Dębno. Czekały tam na mnie dwie trotki, niestety niezbyt okoazałych rozmiarów (około 31-34cm). Ale honor trzeba im oddać, bo walczyły lepiej jak wcześniej wurzucony spowrotem do jeziora, prawie półmetrowy szczupak.
Przemieszczając się powoli w górę rzeki, natrafiłem na kilka pstrągów. Jeden okaz był nawet na tyle silny, że bez problemu urwał przypon 0,12. Nie umiem określić jego rozmiarow. Mógł mieć 40cm, a może jedynie 34cm. Jednak łowienie pstrągów we wrześniu to nie rola wędkarza, więc udałem się na poszukiwanie lipeinia.
No i znalazłem, nawet trzy. Dwa pierwsze nie były jakieś wyjątkowe (może 33cm), ale trzeci wart był długiej drogi po otoczakach. A złapany został tak:
Znudzony wpatrywaniem się w małą muchę na falach i bystrzach Białki, zmieniłem przynętę na dużego, czarnego chrusta i powoli, deliktanie położyłem go na płani. No i tak płynął sobie powoli, lekko kołysząc się na ledwie zauważalnych falkach, a ja głupi zamiast patrzeć na wodę gapiłem się na wyłaniające się zza chmur i wierzchołków smreków, sczyty Tatr. Kiedy mój wzrok spoczął wreszcie na krystlicznie przejrzystej, niebieskawej rzeczułce, napotkał inną parę oczu. Trzydziestosiedmiocentymetrowy lipień powoli wziął do pyska mojego, brużdżącego pod koniec płani chrustu i stanął w pół wody. Z niedowierzaniem podciągnąłem sznur i ... poczułem opór. No i zaczęło się - młyniki, nawrotki, podchodzenie w górę rzeki, chodzenie na boki, dołowanie itd. itp. Aż w końcu, po może czterech minutach, nasz bohater z całym impetem spłynął w dół płani i położył się bokiem na płyciźnie.
Białka Tatrzańska to bardzo trudna i męcząca rzeka, ale łowienie na niej daje wiele satysfakcji i pozostawia w pamięci piękne obrazy natury.
p.s. Stan wody absurdalnie niski, przejrzystość 100%, odradzam podchodznie blisko brzegu.
|