|
Widzę, że moje niewinne pytanie o brak brań przy dobrych warunkach sprowokowało szerszą dyskusję na temat stanu Dunajca. Być może prowokacyjny tytuł był zbyt prowokacyjny :)
Zgadzam się z Panem Adamem Sikorą, że podniecanie się złapaniem kliku ryb w sezonie może doprowadzić gospodarza wód do wniosku, że zarybia wystarczająco. Popieram również opinię, że nasz wizerunek rzek jest wypaczony przez ciągłe stykanie się z katastrofalnym stanem wód. Doprowadziło to, w mojej opinii, do uważania masowego łapania i wypuszczania niemiarowych ryb za jakiś rodzaj sukcesu. I rzeczywiście często słyszy się "Wczoraj złapałem 12 lipieni!", tylko że oczywiście żaden nie przekraczał dwudziestu paru centymetrów...
Pytaniem pozostaje teraz to co zauważył Łukasz. Czy kiedy wreszcie coś się zmieni (pozostaje w tej materii optymistą) i porządne ryby pojawią się w rzece, to będziemy klaskać uszami i chwalić osoby odpowiedzialne za zarybienie w PZW? Czy też zrobimy porządną awanturę, że widać jakoś dało się tak gospodarować żeby ryby były.
Przytoczę tu przykład Raby (Dobczyce-Gdów), która swojego czasu była zarybiona lipieniem i potem zamknięta na rok. Dało to bardzo dobre efekty i ryby naprawdę były i to nawet ładne. Niestety po 2 latach gospodarka zarybieniowa uległa zmianie i na efekty nie trzeba było długo czekać. Wszyscy wiedzą jak teraz jest z lipieniem w Winiarach czy Gdowie...
Nasuwa się więc kolejne pytanie: czy zarybienie w okresie kiedy rzeka obfitowała w ryby było jakoś specjalnie dofinansowane? Uzyskano więcej dochodów niż zwykle? Z tego co się dowiadywałem to nie. Po prostu zagospodarowano rzeką tak jak należy ze środków, które były na to przeznaczone.
Będę więc nadal optymistą i z nadzieją czekał na zmiany na lepsze na Dunajcu. A kiedy sytuacja się poprawi, jak typowy Polak, zacznę domagać się jeszcze lepszej, dopóty dopóki rzeka nie będzie w wyraźnie widoczny sposób obfitowała w ryby.
|