|
Budzę się w piątek rano, czyli o 11. W planach mam solidną naukę aż do popołudnia a potem wyjazd do Myślenic. Jednak spacer z psem w ten piękny piątkowy ranek szybko zmienia moją decyzję i już o 12 siedzę w tramwaju. Na dworcu głównym wsiadam w busa do Myślenic. Zaraz za Krakowem pojazd nabity pasażerami do granic możliwości niebezpiecznie się przechyla, to kierowca chcąc ominąć korek pędzi brzegiem fosy, czy tam rowu powodując zagrożenie zgniecenia mojej ukochanej wędki. Reszta drogi upływa bez zakłóceń. Po dotarciu na miejsce jeszcze tylko dwudziesto minutowy spacerek przez miasto i melduję się w rybaczówce. Na strychu zajmuję strategiczną pozycję, obok legowiska Grzesio-Venomowego. Następnie udaję się na obiad do Reklińca a potem z pomocą Kuby montuję sprzęt(przy okazji dowiaduję się że węzły, które stosuję od siedmiu lat delikatnie mówiąc nie są najlepsze). O szesnastej nareszcie wchodzę do wody, na miejscówce jest już Grzesiu z Venomem, na razie są bez brania. Posuwamy się w dół. Nad Fajną rynienką stoi Janusz, zamieniamy kilka słów i schodzę niżej, w tym miejscu rzeka przypomina bardziej jezioro, ma powolny nurt jest głęboko, a pod brzegiem rosną zanurzone w wodzie trawy, „jeziorko” kończy się małym jazem. Po chwili koło siebie łowi już chyba z osiem osób, jest bardzo miło, rozmawiamy, śmiejemy się, powiedziałbym wędkarstwo familijne. Nagle patrzę a tu mojego śliza odprowadza tęczak czterdziestak. W tym momencie spanikowałem i silnym zacięciem uniemożliwiłem mu dalszą obserwację mojej przynęty. Ponownie wstąpiła we mnie nadzieja złowienia ryby…Po godzinie 19 rzeka pustoszeje, teraz łowię sam. Głębokie prowadzenie przynęt doprowadziło do urwania całego stada ślizów zamieszkujących moje pudełko oraz większości puchowców(poza tym z żyłką było coś nie tak). Teraz wiążę ostatniego pomarańczowego puchowca, robię wymach do tyłu i czuję przytrzymanie- to drzewo, po chwili wiążę ostatnią nadającą się do łowienia muchę- czarnego puchowca(dokładnie ten: http://www.flyfishing.pl/katalog/fly.php?fly_id=2092) Jest 19:30, wracając na miejsce z „trawami” spotykam Bogdana Wiolę i po krótkiej rozmowie wracam do wody. Puchowca prowadzę już płytko, pozwalam mu płynąć wzdłuż traw od czasu do czasu tylko podciągając. Nagle czuję uderzenie, błysk w wodzie, dwa ugięcia wędki i ryba się spina, nie mogę w to uwierzyć…mam już chyba świeczki w oczach. Schodzę dwa kroki w dół,( brzeg z trawami ma około 20 metrów długości a ja jestem w połowie) wykonuje dwa rzuty i następne branie, tęczak młynkuje na powierzchni, a potem nurkuje, nabiera prędkości i wyskakuje nad powierzchnię, wiem już ze tym razem jest dobrze zapięty. Po chwili mam go już w ręce. Ryba nie jest porażających rozmiarów, bo ma zaledwie 31 cm, ale całkowicie mnie satysfakcjonuje po tym ciężkim dniu. Podczas mierzenia podjeżdża na rowerze Kuba i razem wracamy do rybaczówki, gdzie od razu zostaje poczęstowany jakąś dziwnie pachnącą wodą(potem wypiliśmy dość dużo takiej wody) w kieliszku i kiełbasą.
Następna część dotyczy imprezy na świetlicy, ale może powinna zostać opisana w oficjalnym sprawozdaniu??
Sobotę rano opiszę jutro.
Pozdrawiam
Paweł P (Pilch)
|