|
Wędkuję już prawie 20 lat, jak wyznawałem zasadę no kill 10 lat temu, to koledzy uważali, że mam źle w głowie (nie muszę mówić o reakcji miejscowych, przekonywanych, że nie muszą brać codziennie kompletu), jak zwracałem uwagę kłusownikom, to koledzy pytali po co się narażasz, a teraz łowię nad wodami, gdzie wielokrotnie jestem jedynym osobnikiem z kartą i boję się dostać w mordę, podobnie chyba jak strażnicy, którzy się nie pojawiają, nie mówię już o tym, że skoro nikt nie pilnuje to w wodzie pływają tylko ścieki i śmieci.
A więc powraca moja rozterka duchowa, którą mam od trzech lat przed płaceniem karty, za co płacę, nie chodzi o mięso, ale jaki sens ma moczenie kija na bezrybiu. Toż to przecież chodzi o niewiadomą, o dreszczyk emocji w oczekiwaniu na branie.....
Po za tym, ja już mam pracę, a wędkarstwo jest dla mnie sposobem relaksu po niej, a jak słyszę hasło działacz społeczny, to tchnie to dla mnie głuchą komuną, kiedy to przedsiębiorczy społecznicy zagarniali społeczne dobro pod siebie.
PS. dodam jeszcze, że do koła wpadam tylko na 5 minut w roku, aby nie zatruć się oparami wódy i dymem z papierosów społecznych działaczy...... może ktoś zna inne koła. Nie biorę tez udziału w zawodach, bo nie mogę patrzeć, jak dorośli ludzie kłucą się jak dzieci i starają oszukać jeden drugiego w pogoni za "sportową karierą' - przecież to ma być relaks po pracy, a nie wyścig szczurów o pozycję w Okręgu.
|