|
Wywołany do tablicy odpowiadam. Rzeczywiście była taka szkółka, ale się nazywała "kurs instruktorów wędkarstwa muchowego" i to właśnie ci instruktorzy mieli szkolić w kołach i okręgach. O ile wiem, szkolili - a szkółka przetrwała bardzo długo po tym, jak ja już nie miałem z nią kontaktu.
Był to inny okres i inne nośniki informacji. Rzutnik przeźroczy, pokaz bezpośredni, ćwiczenia praktyczne i sposób zamawiania sprzętu z zagranicy były potrzebne, gdy nie było internetu a muszkarze mieszkali po 100 km od siebie. Teraz może nie to ogranicza liczbowo (od góry) i wiekowo (od dołu) muszkarzy: Jest to chyba zróżnicowanie przychodów pomiędzy bezrobotnymi nad rzeką a pracownikami i posiadaczami z miast, oraz brak ryb do łowienia. Na nic by się nie przydały szkolenia, gdyby nie sukces i ekspansja zarybień lipieniem (dokładniej: dzikim wylęgiem lipieni) na południu i rozpoczęcie zarybień na północy w latach 80-tych. Opady radioaktywne z Czernobyla w roku 86 zdziesiątkowały lipienie na początku lat dziewięćdziesiątych i od wtedy liczy się stagnacja liczby muszkarzy oraz ich relatywne "postarzenie". Teraz ilość muszkarzy zaczęła wzrastać na Pomorzu (zwiększenie liczebności troci i lipienia) i w górach (pstrągi potokowe po MŚ w Zakopanym, Bóbr, Przemsza, Raba, San). Równocześnie wzrasta ilość młodszych adeptów tej sztuki, którzy poszukują już innych nośników informacji, a książek nie chcą kupować, ani na kursy przyjeżdżać.
Z mojego przydługiego wywodu wynika, że dla rozwoju muszkarstwa użytkownicy rybaccy powinni wpuścić do rzek wiecej pstrągów, a muszkarze wypuścić więcej złowionych przez siebie ryb. Wszelkie inne działania mają znaczenie pomocnicze i ozdobne: będą ryby, to i muszkarze się znajdą, w dowolnym wieku. Co nie znaczy, że szkółek nie ma, są urządzane przez firmy handlujące sprzętem wędkarskim.
|