| |
W Polsce nie ma dobrej woli ani u wędkarzy, ani u ichtologów żeby doprowadzić do dobrego stanu ekologicznego nasze wody publiczne. Zarówno ministerstwo środowiska zarządzające w imieniu Państwa wodami, jak i ministerstwo rolnictwa nadzorujące rybactwo nie podejmują żadnych działań prawnych celem zmiany istniejącego stanu naszych wód. W budżecie państwa zapomniano na te cele pieniędzy, bo właściciel wód ma je daleko w nosie. Wynika to z niechęci ichtiologów do wprowadzania ograniczeń w eksploatacji zasobów ryb. Patrzą wyłącznie gdzie dorobić i jak się przypodobać tym co płacą najwięcej, a za ograniczenia można stracić. Ryby łososiowate poddane są szczególnej presji. Dla większości nie jest ważne co pływa w wodzie lecz aby nadawało się do garnka i tylko takie hasła znajdują poklask u większości użytkowników wód. Najlepiej załatwić sprawę tęczakiem. Skracanie okresów ochronnych, wprowadzanie limitów połowowych, czy ochrona tarlisk to jest dobre w Słowacji czy Skandynawii ale nie w Polsce gdzie decyzje wymusza większość. Wystąpiłem do ministerstwa rolnictwa i ZG PZW z propozycją zmiany okresu ochronnego potokowca przy nowelizacji ustawy o rybactwie, nie było żadnej reakcji, olali sprawę.
Dobre są działania populistyczne i one są realizowane. Dotychczas nie spotkałem się z poważnym projektem aby odtworzyć w miarę naturalny skład ryb łososiowatych na południu Polski. Podaję od dawna przykład parków narodowych, w których są dosłownie zdewastowane rzeki pstrągowe i nie robi się nic aby to zmienić. Dyrektorzy parków w zdecydowanej większości leśnicy nie mają zielonego pojęcia o organizmach wodnych. Zajmują się tylko drzewami, a wędkarze nie dopominają się o właściwą ochronę rzek w parkach, które winny być matecznikami naturalnych populacji ryb łososiowatych. Pomimo, że mamy możliwość korzystania na te cele z pieniędzy UE to wolą je wydać na regulacje aniżeli na doprowadzenie wód do właściwego stanu.
Czasami wydaje mi się, że większość społeczeństwa nie potrzebuje wokół siebie piękna ani naturalnej przyrody. Wystarczy pojechać nad rzekę w lecie aby zobaczyć tłumy w większości podpitych wędkarzy i wszechobecne śmieci, którzy z wody biorą co się da bo zabierze kłusownik albo kolega. Do tego pozorowana ochrona wód realizowana przez Państwo, ale jak można chcieć porządku jeżeli minister środowiska jest historykiem.
Jeżeli ichtiolodzy zasiadający w szacownych gremiach różnych rad naukowych nie ruszą dupy nad rzeki i nie zrobią solidnej analizy stanu naszych wód, a następnie nie zażądają stosownych zmian prawa to mrzonką jest myśl o poprawie wód. Przykro to pisać, ale PZW ma poczesną rolę w dewastacji wód. Demokratyczna większość z głosowań wychodzi bokiem gospodarce rybackiej. Większość chce handlowego karpia i tęczaka, tony ryb lądują w wodzie aby zaraz znalazły się w bagażnikach samochodów.
Zmiany z obwodami też nic nie zmienią bo RZGW nie mają praktycznie fachowców ichtiologów, ani ochoty do zabawy z ochroną wód, oni patrzą na przeroby pieniędzy przy budowlach wodnych, a nie stwarzać warunki dla ryb. Jak zwykle problem jest złożony i nie widać nadziei na przyszłość bo wyrzeczenia są dla decydującej większości nie do pomyślenia.
A to, że związek może pozyskać darmowe pieniądze na rybactwo w swych obwodach to też nikogo nie interesuje, bo na diety i na sport na razie wystarcza, a jak braknie to wprowadzi się podwyżki. Ryby przecież głosu nie mają.
|
