| |
Jako wymieniony w dyskusji o tęczaku i zaproszony do wypowiedzi po „lanym poniedziałku” przez jednego z Kolegów czuję się w obowiązku napisać kilka słów na tematy poruszane w tej dyskusji. Pozwoliłem sobie zamieścić je na Forum, a nie pod artykułem, gdzie dyskusja już chyba „wygasła”. Temat jest tak duży, że wart raczej artykułu, a nie głosu w dyskusji. Faktycznie – podzieliłem go na dwie części – wkrótce pojawi się na NaMuche.pl – pierwsza część już dzisiaj o istocie stowarzyszania się .
Myślę, że większość z czytających zrozumiała moje intencje zapisane w artykułach publikowanych na NaMuche.pl.
Podsumowując:
1. Publiczny dostęp od wędkowania jest istotna wartością i wędkarstwo w wodach publicznych powinno pozostać w tej formie organizacji. Pod warunkiem wszakże, że wędkarze nabiorą poczucia i postawy „gospodarzy” tych wód, a nie tylko "klientów" i "eksploatatorów".
2. Ustawodawstwo polskie i konstrukcja zasad eksploatacji zasobów wód zakłada znaczący udział naturalnej reprodukcji dzikich populacji w przyroście zasobów (stosowanie wymiarów i okresów ochronnych, chroniących ryby w tarle i dorastające do tarła). Związane z tym jest wypuszczanie złowionych ryb, chronionych przepisami. Intencją tych zasad jest doprowadzenie do przeżycia możliwie wysokiego odsetka wypuszczanych ryb. Najlepsze efekty uzyskuje się stosując wypracowane i merytorycznie uzasadnione zasady, sprzęt i techniki C&R wobec chronionych prawem lub obyczajem części populacji.
3. Dotychczasowy system gospodarowania w pstrągowych wodach publicznych użytkowanych przez wędkarzy w Polsce „zbankrutował” – samoodnawialne zasoby naturalne zostały wyłowione, ich warunki życia upośledzone i nie naprawiane, a sposób uzupełniania (podkreślam UZUPEŁNIANIA) tych zasobów przez zarybienia jest nieefektywny i przynoszący zyski głównie hodowcom „materiału zarybieniowego”. W systemie opartym na mierzeniu nakładów, a nie efektów nie może być inaczej. Mizerne efekty wprowadzania form młodych (wylęg, narybek) do intensywnie eksploatowanych wód pstrągowych są opisane w wielu publikacjach na świecie. Niska przeżywalność ryb, z którymi wędkarze obchodzą się nieostrożnie (stąd moje artykuły i Posłanie Fair Fly dotyczące właściwego postępowania z wypuszczanymi rybami chronionymi, zgodnie z technikami, sprzętem i zasadami prawidłowego C&R) i narażenie ryb hodowlanych na warunki środowiska (niekiedy śmiertelne, jak np. przyducha spowodowana wysoką temperaturą wody lub prace inżynieryjne w korycie rzeki) sprawiają, że efektów zarybień za bardzo nie widać. Gdyby było inaczej to Józek Jeleński wprowadzałby do swojego łowiska narybek bądź wylęg, a nie wyrośnięte tęczaki, a teraz potokowce. Dodatkowo, wprowadzanie form młodych do wód, gdzie naturalnie nie występują (tarliska i miejsca wzrostu wylęgu są zazwyczaj w innych miejscach, a nie w korytach dużych rzek) powoduje dużą śmiertelność. Jeżeli na to nałoży się wahania poziomu wody spowodowane działalnością urządzeń hydrotechnicznych to prowadzenie w takich wodach zarybienia wylęgiem, który, jak łatwo można przewidzieć, pozostanie „na błocie” może rodzić przesłanki do posądzenia o niegospodarność. Bo głupotą jest na pewno. Niestety, firmowaną przez fachowców.
4. Zgadzam się z Józkiem Jeleńskim, że pojedynczy gospodarz rybacki wody ma do powiedzenia niewiele w zakresie stwarzania warunków rozrodu i wzrostu ryb. Ale ogólnokrajowa organizacja wędkarzy, która ma na celu nie tylko, a nawet nie przede wszystkim (wbrew obiegowej opinii) gospodarkę „rybacką” może o wiele więcej sama i we współpracy z innymi organizacjami i instytucjami. W dodatku ta organizacja, której członkami, a więc gospodarzami tych wód, jest większość muszkarzy, ma w użytkowaniu prawie wszystkie wody „górskie” w Polsce. Przeczytajcie o projekcie prowadzonym na Słupi przez Klub Trzy Rzeki we współpracy z Parkiem Krajobrazowym, gminami, Ekofunduszem, Stowarzyszeniem Chrońmy Mokradła i innymi podmiotami. To jest projekt wręcz modelowy w naszych warunkach, realizujący zasady „racjonalnej gospodarki rybackiej” w powierzonych wodach. Wpuszczając do wody ryby, które mają rosnąć kilka lat do dorosłości trzeba stworzyć im warunki życia, wzrostu i rozrodu. I przede wszystkim to rozumiem pod pojęciem „racjonalnej gospodarki ”, a nie przenoszenie zasad gospodarki stawowej na żyjące ekosystemy wodne. Wędkarskie zagospodarowanie wód w odróżnieniu od rybackiego zakłada, w moim rozumieniu, pewną „wartość dodaną” ponad samą wartość „biomasy” hodowanych ryb. Dlatego dla lokalnych środowisk, co zmierzono w wielu miejscach na świecie, ryba złowiona przez wędkarza ma wielokrotnie większą wartość niż taka sama ryba złowiona przez rybaka. Tym sposobem przy mniejszej eksploatacji zasobów uzyskuje się wyższy efekt ekonomiczny.
5. Nieekonomiczność pozornie taniego zarybienia młodymi formami (po podliczeniu kosztów i nakładów, wzięciu pod uwagę „dziur rocznikowych” i mniejszych niepowodzeń wysoce prawdopodobne jest to, że koszt wymiarowego pstrąga wyhodowanego w rzece z narybku będzie wyższy niż koszt wpuszczenia takiego samego pstrąga z hodowli) i wysokie koszty wprowadzania dorosłych ryb do łowiska wymuszają poszukiwanie innych form uprawiania wędkarstwa w ramach posiadanych zasobów i środków. Na zarybianie dorosłymi rybami na masową skalę przy świadomości ograniczonej możliwości finansowania takiego przedsięwzięcia przez wędkarzy po prostu nas nie stać. Stać nas natomiast na stosowanie łowisk opisanych w moich artykułach o C&R na NaMuche.pl jak np. łowiska o odroczonym odłowie lub łowiska C&R (eksperymentalnie wprowadzane np. na Sanie, istniejące już od kilku lat na Łupawie). Dowodem na to niech będzie struktura opłat wprowadzona przez JJ na Rabie – za dzienną licencję z limitem 5-ciu ryb – 35 zł, za roczną bez prawa zabierania łososiowatych – 80 zł. Warto uświadomić wszystkim, że taka dzienna opłata nie pokrywa nawet kosztów prowadzenia łowiska, nie mówiąc już o jakimkolwiek dochodzie dla gospodarza, a przecież nie ma na Rabie nieprzebranych tłumów chętnych do łowienia. O czymś to świadczy. Ale przed takimi pasjonatami i altruistami jak Józef Jeleński każdy powinien nie tylko uchylać, ale zdejmować kapelusz i kłaniać się nisko.
6. Na koniec – kilka słów do Mariusza, z którym wiele listów wymieniłem w dyskusji na te tematy. Piszesz: "Natomiast Pana poglądy na rolę zarybień są całkowicie zbieżne z moimi i mocno różne od tego co lansuje Jurek Kowalski. Niestety, bo sam bym chciał, aby było tak jak widzi to wymieniony". Jest stare powiedzenie „Chcieć to móc” . Jeżeli rzeczywiście „chciałbyś” to wspieraj tych, którym również się chce. W końcu od kogo jak nie od fachowców ichtiologów powinniśmy oczekiwać wsparcia w tych działaniach? Ja nie widzę istotnych różnic w naszych poglądach na zarybianie, przy założeniu, że dbamy o wody i życie w nich, a nie tylko o „rybacką produktywność”, wykorzystując istniejące możliwości i skalę przedsięwzięcia, biorąc pod uwagę możliwości ekonomiczne. I chwaląc różnorodność i indywidualne podejście do poszczególnych wód.
Co do tęczaków, bo o nich na razie było niewiele bądź zgoła wcale – na pewno zarybianie nimi (oczywiście tylko formami dorosłymi, gotowymi do wyłowienia) będzie tańsze niż potokowcami, Trzeba jednak dobrze rozważyć w każdej indywidualnej sytuacji czy będzie „lepsze” biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania – nie tylko „mięsno – rybackie”. Nie można go generalnie negować w myśl różnorodności, która cieszy. Józek Jeleński udowadnia najlepiej, że w zdewastowanych wodach to może być korzystne rozwiązanie. Również dla ochrony populacji "dzikiej". Ponadto, przecież stworzenie łowisk pstrągowych (tęczakowych) na podobieństwo karpiowych glinianek w Anglii (w niektórych rzekach, sztucznych jeziorach i zwykłych „dołkach”) sprawiło, że teraz blisko milion wędkarzy łowi tam pstrągi, większość na muchę. Coś za coś. Dotyczy to zwłaszcza wód, w których nie można liczyć na życie dzikich populacji. Tylko w tym ostatnim przypadku trzeba mieć świadomość, albo może lepiej zapomnieć, że łowi się rybę wpuszczoną do łowiska z hodowli wczoraj lub przedwczoraj. Czasem da się przeżyć chwile emocji ze „zdziczałą” rybą, która przeżyła w tej wodzie kilka tygodni lub nawet miesięcy, a w wyjątkowych przypadkach nawet przezimowała. Kwestia wyboru i rozważenia „Skąd przybywamy, dokąd zmierzamy?”.
Z pozdrowieniami
Jerzy Kowalski
|