| |
No cóż - takie nam czasy nastały...
Na ostatnich zawodach o mistrzostwo okręgu, na Białej Głuchołaskiej, moje stanowisko było zajęte przez... czterech rosłych dresiarzy, którzy nie niepokojeni przez nikogo łowili w najlepsze na wędki splawikowe. Co było na haczyku - wolałem nie pytać. O ich bezkarności świadczy zachowanie - na przyjazd czterech wędkarzy zareagowali niedbałym odwróceniem głowy, nawet nie przerywając "lowienia". Całe szczęśćie, że mam rozsądnego syna, który wyczuwając, że zamierzam zareagować powiedział: Tata, a czym wrócimy do domu?
No właśnie - może nawet powinien zapytać - "czy" wrócimy?
Straż wędkarska - pusty śmiech. Chociaż w sprawozdaniach rocznych nasłuchaliśmy się o tysiącach przejechanych kilometrów i setkach metrów skpnfiskowanych sieci, o poświęceniu, oddaniu, społecznej pracy, etc.
Straż nie może (nie chce?) ująć nawet znanego z nazwiska i stałego miejsca uprawiania procederu kłusownika!!!
Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w moim okręgu władze PZW nie panują nad sytuacją. Ochrona wód praktycznie nie istnieje. Za to chronione są - i owszem, ale... sieci rybaków trzebiących bezlitośnie ostatnie sandacze w Turawie. Za nasze, wędkarskie złotówki!!!
Tak więc - Staszku - twoje doświadczenia nie są, niestety, odosobnione. Wodom cześć...
Pozdrawiam. Józef
|