| |
Zbyszku - ale ta teoria potwierdza się w pewnym sensie wszedzie. Nie tylko w muszkarstwie, nie tylko na Podhalu..wszedzie, gdzie dotychczas wędkowałem, tzw. "miejscowi" nie uzywają wcale tak finezyjnego sprzętu jak "przyjezdni"
Wiele razy podczas rozmów z autochtonami, padało to samo stwierdzenie - sprzęt musi być mocny, wytrzymały na uderzenia i trwały. Dotyczy to zarówno zyłek, jak i wędek, czy kołowrotków.
Przykład : Zajezierze k/Dęblina nad Wisłą - spinninguję : kij ABU 5-25 gramów, Kołowrotek Mitchell o pojemności szpuli 200 metrów 0,18, takaż żyłka, obrotka Effzett nr 4 Coca Cola...ustawiałem się na zębatego. Podchodzi w pewnej chwili do mnie miejscowy, z jurkówką (kij własnej roboty - dół włókno szklane, góra bambus, kołowrotek ruskaja katjuszka (prawie jak muchowy żyłka 0,40, wachadła - kaleva 5 (wielki kawał blacji)..pyta czy może obok mnie rzucić - , zagajony o sprzęt śmieje się : Gdybyś był tu na rybach tyle razy ile ja, to byś nie używał żyłki jak włos, która w palcach peka..jak ci przyepier*** sumek ze 20 kilo czy rapa (boleń) z piątkę, to gówno jej zrobisz...
Inny przykład - też miejscowy zand Wisły, kij z kompozytu weglowo szklanergo, mocno sfatygowany, żyła 0,30 i ... obrotówka nr 2 !!!!. Argumentacja taka sama - weźmie większ ryba, to na słabym sprzęcie wlezie w zaczep i tyle z niej radości.
Może my "przyjezdni" łowić ryb nie potrafimy ?? (
|